czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział czwarty


Luty 1941r., Warszawa, getto
Obudziło ją walenie pięścią w drzwi. Poruszyła się niespokojnie, ukryła głowę pod kocem, drżąc z zimna i strachu.
Łomot powtórzył się raz jeszcze, a potem drzwi z hukiem uderzyły w ścianę. Słyszała jak ojciec próbuje się tłumaczyć, ale policjant wcale nie chce go słuchać. Potem ktoś wtrącił coś cichym, spokojnym głosem, przez który przebijał się płacz. Płakała kobieta, najprawdopodobniej matka. Rachela zaklęła. Cały strach minął, pozostała tylko irytacja oraz dojmujące zimno.
Nie miała zamiaru wychylać nosa ze swojego pokoju.
Tym spokojnym głosem mógł być tylko żydowski policjant albo ktoś z Judenratu. Panny Blum zupełnie nie interesowało to, co działo się za drzwiami.
Nie o piątej rano, kiedy pozostała jej ledwie godzina snu.
Od początku grudnia pracowała w szwalni, szyła mundury dla niemieckiego wojska. Praca była ciężka oraz nieszczególnie opłacalna, ale lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Każdego dnia zrywała sięo szóstej, by około siódmej dobiec na miejsce. Jej wyjątkowy talent do spóźniania się zawsze i wszędzie niczego jej w życiu nie ułatwiał.
Zza drzwi znów dobiegły ją podniesione głosy oraz ostre sprzeciwy ojca.
– To niedopuszczalne! Tak nie może być! Jestem profesorem! – Dziewczyna zmełła klątwę w ustach. Nie mogła uwierzyć w to, że Chaim wciąż nie nauczył się, iż jego profesura już zupełnie się nie liczy. Przetarła oczy, a potem wstała z trudem. Szarpnęła drzwi sypialni i wyszła do kuchni. W wejściu do mieszkania stał niemiecki żołnierz, obok niego żydowski policjant, a za nimi ustawiła się rodzina z tobołami, walizkami i różnym innym cholerstwem. Rachela zmarszczyła brew, rzuciła gniewnie:
– Co tu się do jasnej cholery wyprawia? – Nie zwracała uwagi na Niemca. Szyła mu z pewnością mundur, nie jest dla niej zagrożeniem. Teraz była im potrzebna, co dawało jej pewne poczucie bezpieczeństwa. Matka odwróciła ku niej ściągniętą bólem, zapłakaną twarz.
– Oni mówią – oskarżycielsko wskazała ludzi w drzwiach – że ta rodzina ma z nami zamieszkać. Machają jakimiś papierami i twierdzą, że tak trzeba, że taka jest decyzja władz! Wyobrażasz sobie? Decyzja władz! – Wyglądała na oburzoną. Dziewczyna przez chwilę przyglądała jej się z kamiennym wyrazem twarzy, a potem wzruszyła ramionami.
– Skoro tak musi być i nie można tego zmienić, to o co ta cała awantura? – Irena prychnęła, Chaim schował twarz w dłoniach. Policjant wyglądał na zaskoczonego, zaś żołnierz nadal stał z taką samą, groźną miną, jaką miał kiedy wchodziła do kuchni. Jemu wcale się nie dziwiła, bo przecież nie mógł zrozumieć ani słowa z ich rozmowy, lecz pozostali zupełnie ją zaskoczyli. Miała ochotę splunąć na podłogę i wydmuchać nos w palce, może to nie dziwiłoby ich aż tak bardzo, jak jej słowa. Zamiast tego podeszła do rodziny, na którą składała się dwójka ludzi w średnim wieku, na oko osiemnastoletni brunet, z pewnością ich syn, oraz dwie ciemnookie dziewczynki, którym nie dawała więcej niż pięć lat. Doskonale zdawała sobie sprawę, że dzieci mogą okazać się starsze, w końcu sytuacja w jakiej się znajdowali powodowała, że przestawało się rosnąć oraz traciło na urodzie.
W getcie brzydło się naprawdę okropnie. Ona sama miała już bardzo słabe, łamliwe włosy, pożółkłe, połamane paznokcie, wklęsły brzuch. A przede wszystkim była już niemal płaska jak deska. Oczywiście, nigdy nie mogła pochwalić się przesadnie dużym biustem, ale utrata nawet tego, co miała, była dla niej wielkim ciosem. Niemniej jednak coraz słabiej o to walczyła. Wiedziała, iż utrata motywacji to najgorsze, co mogło jej się przytrafić, ale nie potrafiła zmusić się do tego, by cokolwiek zmienić.
Żydowska rodzina, której nigdy wcześniej nie widziała na oczy, cofnęła się strwożona o jeden krok. Matka objęła dzieci, chłopak zrobił wojowniczą minę. Ojciec tylko przełknął głośno ślinę.
Zupełnie tak, jakbym miała ich zabić. To nie mnie powinni się bać, tylko tego Fryca w mundurze!
Zmusiła się do uśmiechu, chociaż wiedziała, że teraz, kiedy miała zapadnięte policzki a jej oczy zmieniły się w dwie, blade latarnie dominujące całą jej aparycję, wyglądała jak upiór.
– Wejdźcie. – Gestem zaprosiła ich do środka.
Nie ma sensu walczyć z wiatrakami.
***
– Tak po prostu wpuściłaś ich do naszego mieszkania! Nie mogę w to uwierzyć! – sarknęła Irena, kręcąc się po kuchni. Rachela siedziała za stołem i popijała słabą herbatę. Właściwie byłato ciepła woda o posmaku herbaty, ale nauczyła się już głośno nie narzekać.
– A co innego moglibyśmy zrobić? – warknęła. – Poza tym to nie jest nasze mieszkanie. Ktoś tu wcześniej mieszkał, kogoś wyrzucono, by wepchnąć tu nas. Już od wielu miesięcy ludzie gnieżdżą się w dużo mniejszych mieszkaniach po kilka rodzin. Dziwiłam się dlaczego my wciąż mamy tyle szczęścia...
– No, twojemu zdziwieniu i naszemu szczęściu przyszedł kres – wpadła jej w słowo kobieta. Rachela nie skomentowała, obejrzała się tylko za siebie. W jej pokoju rodzice przygotowali posłania swoim dzieciom. Była to rodzina Weberów z jednej z podwarszawskich miejscowości. Ojciec, Jakub, był szewcem, matka - Anna - zajmowała się domem. Okazało się, iż panna Blum pomyliła się co do wieku dziewczynek. Sara i Lili liczyły sobie po dziewięć wiosen, zaś chłopak, Dawid, okazał się młodszy. Miał siedemnaście lat i był pomocnikiem swego ojca w warsztacie.
Teraz nie mieli niczego. Nawet mieszkanie musieli dzielić z Blumami.
– Czy nie powinniśmy sobie pomagać? Jeśli będziemy się pieklić i składać bezsensowne skargi to ktoś się nami w końcu zainteresuje. Lepiej pozostać anonimowym – dodała brunetka podnosząc się ze swojego miejsca. – Muszę już iść. – Nie zwracając większej uwagi na pełne niezadowolenia sarkania matki, wyszła do przedpokoju, zarzuciła płaszcz na ramiona, po czym pospiesznie zatrzasnęła za sobą drzwi. Zbiegła po schodach, na półpiętrze przeskakując ponad Dawidem, który mamrotał coś dosiebie. Każdego ranka dziwiła się temu, iż ten stary biedaczysko jeszcze nie zamarzł.
Biegła, jak zwykle. Na dwie minuty przed czasem stanęła w długiej kolejce pracownic szwalni. Jej rozbiegany wzrok znalazł twarz rudowłosej Idy. Dziewczyna pomachała do niej, więc Rachela zmusiła się douśmiechu. Ida, roztrącając inne kobiety, podeszła do niej prędko.
– Myślałam, że znowu się spóźnisz.
– Tym razem mi się udało.
– Czasem dziwię się, że jeszcze cię nie wyrzucili. – Kobieta uśmiechnęła się lekko.
– Też się dziwię, że trzymają mnie tu ot tak, za piękne oczy. – Wyszczerzyła po wilczemu zęby. Rudowłosa dziewczyna zaśmiała się perliście. Zawsze imponowała pannie Blum. W dobrych czasach za murem miała tylu adoratorów, że mogłaby przebierać w nich jak w ulęgałkach. Przez całe zajęcia potrafiła opowiadać Racheli, co działo się poprzedniego wieczora w taki sposób, że brunetka już nie wiedziała kto jest z kim, kto o kim wie i kogo, przede wszystkim, woli sama Ida. Dziewczyna ciągle wpadała z tego powodu w tarapaty, ale zawsze potrafiła się z nich wykaraskać. Niebieskooka zazdrościła Idzie jeszcze jednego: pewności siebie, która pozwalała jej bez trudu poznawać nowych ludzi. Odkąd zaczęła zauważać swoją kobiecość, to jest od jakiś czterech lat, Rachelą nawet pies z kulawą nogą się nie zainteresował. Oczywiście, był kiedyś jeden chłopiec, bardzo miły, miał na imię Robert i interesował się polityką oraz historią. Kiedyś nieopatrznie zapytała go o owe zainteresowania i przez następną godzinę musiała słuchać o wspaniałości marszałka Piłsudskiego, podczas gdy Ida zdążyła umówić się na kawę z dwoma innymi młodymi mężczyznami. Z Robertem przyjaźniła się do dziś. A właściwie przyjaźniła się do zeszłego lata, ponieważ po przymusowej przeprowadzce za mur straciła kontakt ze wszystkimi nieżydowskimi znajomymi. – Mówiąc poważnie – odchrząknęła – przydałoby się więcej rąk do pracy, wtedy mogliby mnie wyrzucać na zbity pysk do woli. – Brwi przyjaciółki powędrowały ku górze.
– Tylko mi nie mów, że ta fucha ci nie pasuje – mruknęła. – Przecież dzięki niej nic nam nie zrobią, jesteśmy im potrzebni, bez nas nie będą mieli mundurów! – Rachela wykrzywiła wargi w kpiącym półuśmieszku.
– Coraz częściej łapię się na tym, że myślę sobie „jeśli nie my,to inni“.
– Oby twoje słowa nie okazały się prorocze. – Ida zadrżała z wyraźnym obrzydzeniem. Najwyraźniej wcale nie chciała o tym myśleć. Rachela też nie, ale nic nie mogła na to poradzić. Te myśli po prostu samoistnie pojawiały się w jej głowie podczas długich, zimnych, nocnych godzin.
Drzwi fabryki otworzyły się ze zgrzytem.
***
– Luba była wczoraj po drugiej stronie. Dziś mam się z nią spotkać. Wziąć coś dla ciebie? – Ida jak zwykle skakała wokoło niej, kiedy wracały ze szwalni. Rozstawały się zawsze w tym samym miejscu, na rogu Sochaczewskiej i Smoczej.
– Luba? – bąknęła Rachela. – Nie, nie mam pieniędzy, nie będę mogła jej zapłacić. – Zmarkotniała. Wlepiła wzrok w swoje stopy, tak jakby coraz większe dziury przy czubkach jej butów były najważniejszą i najciekawszą rzeczą na świecie.
– Jak chcesz. Ale ja sądzę, że dałaby ci coś za darmo. Ot tak, po znajomości – stwierdziła Ida wciąż podskakując jak mała dziewczynka. Panna Blum posłała jej ciężkie spojrzenie.
– Nie ma nic za darmo – powiedziała grobowym tonem. Przez chwilę milczały. Kraniec Sochaczewskiej był coraz bliżej. – Słuchaj – podjęła – jak Lubie udaje się tak często wychodzić poza mur? Nikt tego nie zauważa?
– Jeździ tramwajem. – Rudowłosa wzruszyła ramionami. Po jej minie widać było, iż nigdy jej to zbytnio nie obchodziło. Stwierdzenie, że ich koleżanka po prostu „jeździ tramwajem” i nie podanie żadnych szczegółów świadczyło o tym aż nad wyraz dobitnie.
– Świetnie – mruknęła bardziej do siebie, niż do niej, gdyż głośno powiedziała: – Myślałam, żeby się tam wybrać. – Ida natychmiast się zatrzymała. Rachela też przystanęła i cierpliwie czekała na jakąkolwiek inną reakcje. Niespodziewanie rudowłosa dosyć brutalnie ujęła ją pod brodę i obejrzała dokładnie jej twarz.
– Nie uda ci się - stwierdziła beznamiętnym tonem. – Wychudłaś, każdy zwróci na ciebie uwagę. Teraz widać semickie rysy. Złapią cię nim zdążysz chociażby postawić stopę na chodniku za murem. – Rachela uniosła brwi do góry. Sama nie zauważyła, by jej rysy były choć trochę semickie, ale może Ida miała rację? Nie mówiąc nic, wyrwała się z jej uścisku i ruszyła przed siebie.
Któż to wie? Może mimo wszystko warto byłoby spróbować?
Skręciły w Smoczą. Panna Blum zatrzymała się. Ida znów była sobą: podskakiwała oraz podśpiewywała pod nosem.
– Do jutra! – zawołała, kręcąc się w piruecie i coraz bardziej oddalając od Racheli.
– Serwus. – Brunetka poprawiła torebkę na ramieniu, po czym przyspieszyła nieco kroku.
– Rachela! – zawołała za nią Ida.
– Aha? – Odwróciła się, nie przestając iść.
– Nie rób nic głupiego! – Dziewczyna tylko uśmiechnęła się lekko, a potem uniosła dłoń w geście pożegnania.
***
Luty 1941r., Warszawa, strona aryjska
Inga Hirschzamarła. Przestała wycierać szklankę i nadstawiła ucha. Z klatki schodowej dochodziły ją wyraźnie nieco bełkotliwe śpiewy. Odstawiła szkło na stół, ruszyła ku drzwiom. Uchyliła je lekko, ot tak, byleby tylko coś zobaczyć kątem oka.
Po schodach wspinała się trójka ludzi. Trzymali się za ramiona, zataczając co nieco. Mylili słowa pijackiej piosenki, fałszując przy tym strasznie. W jednym z nich, ubranym w wojskowy płaszcz i czapkę, rozpoznała swojego sąsiada, Untersturmführera Boelke. Dwóch cywili nie znała. Zatrzasnęła drzwi, po czym jakby nigdy nic wróciła do wycierania naczyń, próbując nie zwracać uwagi na to, że w piosence pojawia się coraz więcej sprośnych słów.
***
Wtoczyli się do mieszkania, wyjąc w niebogłosy. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, dwaj cywile zamilkli. Śpiewał tylko Veit, mrugając porozumiewawczo. Wciąż ze sprośną piosenką na ustach, otworzył szafę i bez żadnego skrępowania wszedł do niej. Dwóch mężczyzn spojrzało po sobie ze zdziwieniem. Jednak bardziej zdziwił ich odgłos przekręcanego klucza i szczęk zamka.
– Śpiewajcie! – polecił półgłosem Faust ze środka szafy. Mężczyźni natychmiast podjęli piosenkę. Co prawda mylili się i plątali słowa, ale nie o to chodziło. Po kilku chwilach Niemiec wychylił się zza otwartych drzwiczek i gestem nakazał im zamilknąć. Urwali piosenkę w pół słowa. W tym samym momencie z szafy wychynął blady, chudy brunet o przestraszonym spojrzeniu szarych oczu. Na sobie miał stare, wytarte na kolanach spodnie, a także jasną, zbyt obszerną koszulę, niewprawnie ukrytą pod granatową kamizelką. Uśmiechnął się zauważywszy ich w wejściu do salonu. Veit także się uśmiechnął.
Był z siebie dumny.
– No, Adamczyk – powiedział swoją łamaną polszczyzną. – Idziesz z nimi, znaleźli ci bezpieczniejszą kryjówkę. – Mężczyzna posłał mu długie spojrzenie, a potem podał dłoń. Boelke uścisnął ją silnie.
– Do zobaczenia – rzekł Polak. Niemiec uśmiechnął się ponownie.
– Nie zrozum mnie źle, ale wolałbym nie. – Poklepał go po plecach i pchnął lekko ku dwóm mężczyznom z polskiego podziemia. – Powiedzcie Kmicicowi, że punkt przeładunkowy czysty – rzekł. Otworzył im drzwi. – Śpiewajcie – wydał ostatnie polecenie.
Dwaj mężczyźni wzięli niedawnego więźnia między siebie, a potem zataczając się lekko zaczęli schodzić w dół, wyjąc fałszywymi głosami sprośną piosenkę.
Veit Boelke zatrzasnął drzwi. Zdjął płaszcz, rozpiął kurtkę mundurową i powiesił ją obok płaszcza. Przeczesał palcami włosy, odetchnął głęboko.
Jego rola była skończona.
Tylko na dziś, mój drogi - przypomniał mu złośliwy głosik z tyłu głowy.
***
Luty 1941r., Warszawa, getto
Rachela na palcach weszła do swojego pokoju. Nie chciała obudzić swoich współlokatorów. Objęła się dłońmi i potarła ramiona. W pokoju było naprawdę zimno, gdyż pozbawione części szyb okna były zalepione jedynie kilkoma warstwami tektury. Starając się zachowywać nie głośniej niż mysz, położyła się na swoim materacu obok drzwi i przykryła kocem. Zamknęła oczy, próbując wygonić z umysłu niepotrzebne myśli.
Po kilku chwilach poczuła ruch, usłyszała skrzyp drewnianej podłogi. Czuła, że ktoś przy niej klęka.
– Strasznie zimno, prawda? – szepnął Dawid Weber pochylając się ku jej uchu.
– Owszem – odparła krótko. Znieruchomiała w oczekiwaniu na jego następny ruch. Instynktownie wyczuwała, że powinna się bać. Jej mięśnie zesztywniały, dłonie zacisnęły się na brzegu materaca.
– Wyglądasz na zmarzniętą, Rachelo – wyszeptał. Poczuła, że dłonią dotknął jej ramienia, pocierając je mocno. Mięśnie zareagowałyna dotyk jeszcze większym, bolesnym zesztywnieniem.
To było zdecydowanie coś, czego powinna się bać.
– Pozwól, że cię rozgrzeję. Czytałem, że pierwotni ludzie tak robili. – Materac ugiął się pod jego ciężarem.
Czytałeś. Akurat.
– To nie będzie konieczne – odburknęła. – Odejdź. – poleciła mu. Władczo, jak psu. Prychnął dziwnie, tak jakby się śmiał. Kiedy zorientowała się, iż jego dłoń przesuwa się z jej ramienia na pierś, niewiele myśląc zamachnęła się i uderzyła go łokciem. Nie wiedziała, w co trafiła, ale liczyło się to, że jęknął z bólu i odsunął się. – Dzieciaku – warknęła pogardliwie, popychając go. Przewrócił się. Chwilę leżał na podłodze zwijając się z bólu, ale ona nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Wstała szybko, po czym wyszła z pokoju.
Resztę nocy przesiedziała przy kuchennym stole.
***
– Dzień dobry. – Anna przywitała ją cichym głosem. Rachela drgnęła.
– Dzień dobry, pani Weber. Jak się pani dziś czuje? – Zmusiła się do uśmiechu. Poczuła, że jej spierzchnięte wargi pękają. Miała ochotę kląć.
Chciało jej się palić, ale nie miała już pieniędzy na papierosy.
– Dziękuję, lepiej.
– Mam nadzieję, iż dzisiejsza noc była spokojna. – Panna Blum brnęła dalej w idiotyczne uprzejmości.
– Owszem. – Kobieta uśmiechnęła się lekko. Panna Blum zrozumiała, że to jej jedyna szansa.
– Pani Weber – zaczęła ostrożnie – chciałabym o coś panią poprosić. – Kiedy Anna popatrzyła na nią z wyczekiwaniem, podjęła: – Wolałabym, by cała wasza rodzina zamieszkała w moim pokoju, a ja będę spała z rodzicami. Tak będzie wygodniej i bardziej logicznie. Nie sądzi pani? – Żona szewca pokiwała głową.
– Tak, tak byłoby dobrze. Że też od razu o tym... – W tym momencie do kuchni wszedł Dawid. Rachela zauważyła, iż ma podbite oko. Zacisnęła dłonie w pięści. – Co ci się stało?! – zdziwiła się Anna. W polu widzenia brunetki pojawił się Jakub Weber. Zdziwionym wzrokiem mierzył swojego syna.
– Nic takiego – burknął chłopak, posyłając Racheli złe spojrzenie. Szewc natychmiast je zauważył. Tak samo jak jej zaciśnięte w pięści dłonie.
– Chodź. – Podszedł do Dawida, złapał go za kołnierz i wepchnął do pokoju. Po chwili zza zamkniętych drzwi dało się słyszeć świst, uderzenie skórzanym pasem oraz pełen bólu krzyk chłopca.
Rachela nie mogła powstrzymać złośliwego uśmiechu.
Tak oto jesteście po lekturze czwartego rozdziału. Niezmiennie czekam na wasze opinie. 
Aha, jeszcze jedna mała rada na przyszłość: zapamiętajcie wspomnianego przez Rachelę miłego chłopca imieniem Robert. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz