Dzisiejszy rozdział dedykuję Agnieszce z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia.
Listopad 1941 r., Warszawa, strona aryjska
W sypialni był kipisz – koc i poduszka leżały na podłodze, zgniecione. Papiery na stojącym nieopodal biurku także były w rozsypce, a kilka czystych kartek leżało na siedzisku krzesła. Stara maszyna do pisania stała na samym brzegu blatu, rozkręcona. Poszczególne części mechanizmu właściciel pozostawił w różnych punktach na pulpicie, jakby miał zamiar składać ją na nowo.
W odróżnieniu od sypialni, odgrodzonej od reszty mieszkania drzwiami, salon był wzorem porządku: na okrągłym stole pośrodku pokoju leżała biała serweta. Stołu tego dawno nikt nie używał, bowiem cztery krzesła stały bezczynnie, oparciami ku blatowi. Półki z książkami, ustawione pod dwiema z czterech ścian, zarzucone były książkami, ale niedawno oczyszczone z kurzu. Niewielka sofka pod oknem stała krzywo, jak zawsze – po jej lewej stronie deski załamały się nieco, tworząc wygodne, aczkolwiek niezbyt estetycznie wyglądające, siedzisko. Na stoliku obok sofki leżała otwarta książka o pożółkłych ze starości stronach. Nad książką pochylał się przekrzywiony, ciemnozielony abażur lampy niczym staruszek, który nagle zapragnął poczytać.
Kuchnia świeciła pustkami. Pachnący kawowy dym, wydobywał się cienką strużką z porcelanowego, białego imbryka, snując się po maleńkim, ślepym pomieszczeniu oraz wciskając w szpary starego, drewnianego kredensu. Na niedokładnie umytej filiżance, która stała obok niego, widać było bury zaciek.
Budzik w sypialni wybił w pół do ósmej. Dopiero wtedy dało się słyszeć cichą, wygwizdywaną przez zęby melodię. Gwizdał wysoki brunet, goląc się.
Jego broda była gęsta oraz lekko rudawa. Mężczyzna przyglądał się sobie w lusterku. Wokół kącików oczu zaczęły się pojawiać pierwsze zmarszczki. Trochę za szybko, ale niespecjalnie o to dbał. Teraz interesowało go tylko to, by wyglądać dziś perfekcyjnie. Musiał być idealnym przedstawicielem swojego departamentu.
Małe, kwadratowe lustro bez ramy było upstrzone kropelkami wody oraz kremu do golenia. Mężczyzna gwizdał marsza, zupełnie się tym nie przejmując. Poza jego twarzą w lustrze odbijał się też fragment szarej, niemalowanej ściany, którą miał za plecami. Łazienka była najmniejszym, a jednocześnie najmniej zadbanym pomieszczeniem w mieszkaniu. Mężczyzna twierdził, że sprzątaczka nie musi się nim zajmować tak często, jak reprezentacyjnym salonem.
Zaciął się. Przy ostatnim pociągnięciu. Zaklął cicho, otarł twarz ręcznikiem, ale niewielkie nacięcie natychmiast nabiegło krwią.
Perfekcyjność szlag trafił.
Kiedy budzik w sypialni wybił ósmą, mężczyzna zapinał już guziki kurtki mundurowej. Przyjrzał się sobie krytycznie. Nie wyglądał źle: błyszczące od brylantyny włosy wciąż wyglądały porządnie, a przedziałek po prawej stronie głowy był idealnie prosty, na ciemnym mundurze nie było nawet pyłku, zaś wyglansowane oficerki wyglądały niemal jak nowe.
Gdyby nie ślad po zacięciu mógłby powiedzieć, że jest zadowolony.
***
Wysokie drzwi z ciemnego drewna otworzyły się przed nim, więc nie czekając, wszedł do środka. Stanął na progu, wyprężył się, zasalutował.
– Heil Hitler! – Uniósł prawicę w zwyczajowym powitaniu.
Siedzący za biurkiem, starszy mężczyzna ledwo zareagował. Podniósł wzrok, kiwnął głową.
– Heil Hitler – odpowiedział zmęczonym, zachrypłym głosem.
W swoim czarnym mundurze, ledwo dopinającym się na powiększającym się z każdym rokiem brzuszysku, wyglądałby komicznie, gdyby w rzeczywistości nie był tak żałosny. Skóra na jego okrągłej twarzy była poszarzała, a zielone oczy niemal nikły pod zwałami zapuchniętej szarości. Lwia zmarszczka między krzaczastymi, siwiejącymi brwiami nigdy nie znikała. Płowe, także posiwiałe włosy zaczesywał do góry, nieumiejętnie zakrywając łysinę, która jeszcze bardziej rzucała się w oczy.
– Untersturmführer Boelke – dodał z jakimś takim westchnięciem. Jakby zaraz miał opuścić ten padół na jego, Veita, oczach.
Tak, Erich Dorf*, szef warszawskiego V Departamentu, zawsze wyglądał na cierpiętnika.
– Proszę bliżej.
Machnął dłonią w jego kierunku, jednocześnie zamykając jakąś teczkę. Faust posłusznie podszedł, przystając po drugiej stronie biurka.
– Czy mógłby mi pan wyjaśnić powód wezwania? – zapytał podporucznik, zezując jednocześnie na teczkę, która leżała na blacie.
Rozpoznał w niej swoje raporty dotyczące postępów śledztwa w sprawie morderstwa Roberta Wichowskiego. A raczej ich braków.
– Myślę, że pan go zna – odparł Dorf.
Veit uśmiechnął się nieznacznie.
– Zawsze jednak bardziej uprzejmie jest zapytać – powiedział.
Szef skinął głową.
– Musicie mi się wytłumaczyć z waszego raportu, Boelke. Zwięźle, bez epickich opowieści. Tych już się naczytałem.
Odłożył teczkę na bok. Veit odchrząknął, a potem zaczął:
– W swoim raporcie zasugerowałem umorzenie śledztwa, ponieważ wskazanie sprawców jak do tej pory jest zupełnie niemożliwe. Nie rozumiem, co wymaga tłumaczenia.
Erich wyraźnie się zmieszał. Kilkakrotnie otwierał i zamykał usta, ale w końcu rzekł:
– Z waszego raportu wynika, że ten cały…
– Wichowski – podpowiedział.
– Wichowski. – Dorf skinął głową. – Był naszym informatorem. Dlaczego więc nie oskarżacie podziemia?
– Oskarżam – zaprzeczył podporucznik. – Prawicowe i bolszewickie. Ale nie złapałem nikogo za rękę, stąd też wniosek o umorzenie. Nie jestem pewien żadnej z postawionych hipotez, ale pojawiły się nowe… tropy. Być może zabił go ktoś w afekcie. Z zazdrości. Jego kawiarnia dobrze sobie radziła, miał pieniądze. Dostawał je – znów odchrząknął, jakby wstydził się tego, co miał powiedzieć – od nas – zakończył.
Erich uśmiechnął się lekko.
– Ależ, Boelke, na pewno mamy kogoś w naszym więzieniu, kto jest członkiem podziemia. Jakiejkolwiek z opcji.
– Mamy wielu. Ale żaden z nich nie jest zabójcą. – Rozłożył ręce w geście bezradności. – A przynajmniej ani jeden się do tego nie przyznał.
Dorf parsknął, jakby hamował śmiech.
– A pytaliście?
– Pytaliśmy. Przy wykorzystaniu… Wszystkich metod – odpowiedział.
– A był taki, który zawahał się przy udzielaniu odpowiedzi na pytanie?
Veit zastanawiał się przez chwilę. Im dłużej o tym myślał, tym był bardziej pewny, że było takich co najmniej dwóch.
– Było dwóch – rzekł. – Obaj przyznali, że bywali w „Marlenie”.
Zauważywszy nierozumiejące spojrzenie Dorfa, pospieszył z wyjaśnieniem:
– To nazwa kawiarni, która należała do zabitego.
Miał wielką ochotę zakląć. Niewiedza Dorfa była rażąca i dobitnie świadczyła o tym, że nie przeczytał wcale, przeczytał częściowo lub niedokładnie jego wielostronicowy raport. Faust bardzo nie lubił, gdy lekceważono jego pracę. A częściej zdarzało się to Dorfowi niż jego konspiracyjnym przełożonym. Polacy oszczędzali sobie problemów z raportami Veita, po prostu mu ich zakazując. Z przyczyn bezpieczeństwa, tak mówili.
Co z tego, że „przyczyny bezpieczeństwa” pojawiły się dopiero po jego piątym czy szóstym raporcie!
Przewrócił tylko nieznacznie oczyma, by mieć pewność, że gruby Erich tego nie zauważy.
– W takim razie proszę im postawić zarzut zabójstwa. Tym dwóm albo temu, co mu zazdrościł. Nie ma wielkiej różnicy między tymi krwiożerczymi mordercami.
Boelke wykrzywił wargi w pełnym dezaprobaty grymasie. Dorf wypluwał z siebie słowa szybko, jakby ich smak był czymś niemiłym dla języka. Przy okazji kropelki śliny leciały na wszystko wokół. Podporucznik miał tylko nadzieję, że jego nie sięgną.
– Musi pan przyznać, panie majorze, że takie postępowanie miałoby niewiele wspólnego z prawem – powiedział, starając się ukryć pogardę, jaką miał dla tego człowieka.
Erich prychnął, jakby nagle czymś rozbawiony.
– Musi podporucznik zrozumieć jedną rzecz – rzekł, wreszcie podnosząc nań oczy i patrząc mu w twarz. – Prawo tworzymy my. Rządzący, znaczy się. Możemy je dowolnie zmieniać, naginać, by wymierzać sprawiedliwość.
– Taka pozbawiona prawdy sprawiedliwość raczej nią nie jest.
– W waszym odczuciu, podporuczniku.
Dorf uniósł w górę palec wskazujący lewej dłoni, usiadł wygodniej na krześle, którego siedzisko było najwyraźniej niewystarczające dla jego ogromnego zadu. Na jego szerokiej, poszarzałej twarzy o niezdrowej cerze pojawił się ślad satysfakcji. Zamlaskał, po czym kontynuował:
– Sprawiedliwość jest taka, jaka chcemy, żeby była. My, rządzący – uściślił, przełykając ślinę niczym wielka jaszczura. Ukryte pod kilkoma podbródkami jabłko Adama zadrgało wyraźnie. – Sprawiedliwość musi być po naszej stronie. Znaczy nas…
– Rządzących – dokończył za niego Veit, uśmiechając się drwiąco.
Dorf musiał wziąć jednak ów uśmiech za dobrą monetę, bo jego twarz rozpromieniła się nagle czystym szczęściem. Faust nie mógł zrozumieć, jak ktoś tak durny mógł dostać stopień majora i kierować całym departamentem.
– No, widzę, że zaczynamy się rozumieć, podporuczniku.
– Ależ oczywiście, panie majorze – odparł Veit z sarkazmem.
Był więcej niż pewny, że Dorf go nie dostrzeże. Ów grubas o aparycji wyszorowanego do czystości knura był zbyt wielkim idiotą, by zwracać uwagę na takie niuanse i drobnostki jak sarkazm czy ironia.
– W takim razie doprowadźcie tę sprawę do końca, Boelke. Skażcie winnych, a czeka na was awans. I dużo więcej możliwości.
Podporucznik Veit Boelke zmierzył go tylko chłodnym spojrzeniem, gorączkowo analizując jego słowa w poszukiwaniu haczyka.
Idioci, gdy dać im do ręki odpowiednie narzędzia, potrafili być bardzo niebezpieczni.
***
Listopad 1941 r., Warszawa, getto
– Dokąd mnie prowadzisz? – zapytała Rachela, unosząc głowę i uśmiechając się lekko. – Dlaczego nic mi nie chcesz powiedzieć? Wiesz, że nie lubię niespodzianek.
– To nie niespodzianka – powiedział Mordka Anielewicz ze spokojem, poprawiając chwyt dłoni na jej ramieniu i obejmując ją silniej.
Był późny, listopadowy wieczór. W powietrzu wirowały pierwsze, malutkie płatki śniegu, pokrywając chodnik cieniutką warstewką białego puchu. Buty przechodniów zostawiały czarne, błotniste ślady. Rachela była potwornie zmęczona, więc z wdzięcznością przyjęła ramię Mordechaja, gdy zobaczyła go czekającego przed szwalnią. Myślała, że zaprowadzi ją do domu, jednak on powiedział, że chce jej coś pokazać. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, a w oczach tliła się nadzieja, więc nie miała serca, by mu odmówić. Za to teraz uwiesiła się na nim, zapominając, że on też z pewnością jest wykończony. Właśnie skręcił w jakąś boczną uliczkę od Nowolipki. Rachela nigdy wcześniej tu nie była: to samo serce getta, centrum, jądro. Kamienice wyglądały tu nieco lepiej, chociaż w większości okien zamiast szyb widziała kartony albo brudne szmaty, zza których łypały na nią poorane zmarszczkami, brodate twarze.
Rabini? Dlaczego socjalista prowadzi mnie między rabinów?!
Z trudem podniosła głowę, by w potęgującym się mroku odczytać napis na tabliczce domu. Według niej znajdowali się już na ulicy Leszno. Z Leszna znów skręcili, tym razem nie dostrzegła, w jaką ulicę. Głowa bolała ją okropnie, a mokry śnieg i potrzeba snu sklejały jej powieki.
Zostanę na noc, dokądkolwiek mnie prowadzi…
– To tu. – Usłyszała nagle głos Mordechaja tuż przy swoim uchu.
Odemknęła powieki. Stali przed niską czynszówką.
– Co tu jest?
– Moje mieszkanie – odparł.
– Och – mruknęła Rachela.
Na co jak na co, ale na spotkania z matką Mordechaja nie miała najmniejszej ochoty. Anielewiczowa należała do tego samego sortu kobiet, co jej własna rodzicielka. Była stworzona do tego, by płakać, jęczeć, narzekać oraz malować czarne scenariusze. Zawsze tak było, nawet w stosunkowo spokojnych czasach przed trzydziestym dziewiątym.
– Musisz poznać kilku ludzi – paplał w najlepsze chłopak, ciągnąc ją na piętro. – Kilku ważnych ludzi. Widzisz… Moje mieszkanie to teraz… No, dużo nas w nim, nie tylko ze względu na brak miejsca w getcie.
– Spełnienie marzeń – mruknęła z sarkazmem, którego Anielewicz chyba nie zauważył.
Stanęli przed obdrapanymi drzwiami. Mordechaj nie kłopotał się, by do nich pukać, czy otwierać kluczem. Po prostu nacisnął klamkę.
W twarz Racheli buchnęło ciężkie powietrze. Dwupokojowe, niemal pozbawione sprzętów mieszkanie roiło się od ludzi: starych i młodych. Na pewno było tu około dwudziestu osób. Rachela naliczyłaby z pewnością więcej, gdyby Mordka nie pociągnął jej dalej. Wepchnął ją do jednego z pokoi, gdzie była zmuszona skonfrontować się ze zdziwionymi spojrzeniami trzech mężczyzn i jednej kobiety.
Dwóch z nieznajomych wyglądało jak bracia bliźniacy: obaj byli jednakowo wysocy, wychudzeni, o ciemnych, osadzonych blisko wydatnych nosów oczach, sinych od zarostu policzkach i wąskich ustach, które wyglądały jak krwawe rany na ich bladych twarzach. Obaj byli też ubrani w poplamione gliną ubrania, co najmniej o dwa numery na nich za duże. Można ich było od siebie odróżnić tylko po tym, że jeden z nich miał złamany, ale niewprawnie nastawiony nos. Trzeci z mężczyzn był przy nich wzorem elegancji: ciemne włosy miał zaczesane do tyłu, twarz o wyraźnych kościach policzkowych gładko ogoloną, a pod nosem porządnie przystrzyżony, bujny wąs. Ubrany był schludnie, chociaż jego dziergany na drutach, szarobury sweter miał przykrótkie rękawy. Miał duże, odstające uszy, ale nie wyglądało to tak komicznie, jak w przypadku jej przyjaciela. Tylko jego oczy, duże i piwne, patrzyły na nią z jakąś taką niechęcią, że od razu cofnęła się o dwa kroki, depcząc stopy stojącego za nią Anielewicza. Kobieta, do tej pory trzymająca się z boku, prychnęła. Miała okrągłą twarz, usta ładne, wydatne oraz jasne oczy. Ciemne włosy ledwo zakrywały jej uszy, a do tego miała nawyk ciągłego ich przeczesywania.
– To ona? – spytał wąsaty, jakby z lekkim powątpiewaniem. Może nawet zawodem.
Z pewnością spodziewał się kogoś innego; kogoś kto nie cofa się, gdy tylko dostrzeże jedno niechętne spojrzenie. Rachela musiała w duchu przyznać, że uraziło ją to, więc wyprostowała się i uniosła podbródek, by wyglądać na pewną siebie.
– Tak – odpowiedział Anielewicz z takim entuzjazmem w głosie, że aż żal było słuchać.
Najwyraźniej nie zauważał niechęci tej czwórki wobec biednej brunetki, chociaż wydawała się być ona wyczuwalna nawet w powietrzu, którym oddychali.
– Rachelo – zwrócił się do niej – poznaj, to moi przyjaciele: Mira Fuchrer, Adam i Jurek Czernichowscy – wskazał dwóch braci – i Marek Edelman. – Wąsacz posłał jej zdawkowy uśmiech, który zupełnie nie zgadzał się z jego wcześniejszym zachowaniem.
– Miło cię poznać – powiedział jeden z braci.
Rachela nie miała pojęcia, czy był to Adam czy Jurek. Mordka nie dokonał dokładnego wskazania.
– Tak – mruknęła przeciągle.
Wytarła spocone dłonie o spódnicę. Anielewicz zdążył ją już ominąć i stanąć obok przyjaciół, podczas gdy Rachela wciąż stała jak słup soli przy drzwiach.
Dosłownie – jak żona Lota!
– Nachela? – mruknął pytająco chłopak.
Najwyraźniej zupełnie nie rozumiał jej niepewności. Panna Blum zebrała się więc w sobie, odetchnęła i zaczęła:
– Jeśli już całą tę… prezentację mamy za sobą, to może powiesz mi wreszcie, w jakim celu mnie tu przyciągnąłeś?
Zachwiała się. Edelman kopnął w jej stronę zydel, jednocześnie zapalając papierosa.
Och, uprzejmości!
Mordechaj w jednym skoku był przy niej, by mogła oprzeć się na jego ramieniu. Odwróciła twarz, by nie musieć patrzeć mu w oczy. Jego spojrzenie wyrażało troskę.
Litość jest zbędna, mój drogi przyjacielu. Litość tutaj za dużo kosztuje.
– Mordechaj chciał cię zapoznać z naszymi planami. – Udzielił jej odpowiedzi bliźniak ze złamanym nosem.
Edelman energicznie pokiwał głową, wydmuchując przy okazji chmurę papierosowego dymu prosto w jej twarz. Nie pomyślał o tym, by kogokolwiek poczęstować papierosem. Mira poprawiła tylko swoją niedorzeczną fryzurę.
– Planami?
Chcąc nie chcąc musiała unieść ciężką głowę, by spojrzeć na Anielewicza. W skroniach pulsował tępy ból, a od zapachu dymu robiło jej się niedobrze. W tym momencie cieszyła się, że od rana nie miała niczego w ustach. Przynajmniej była pewna, że nie ośmieszy się, wymiotując. Mordechaj nie odpowiadał, patrzył tylko. To ją zirytowało, więc warknęła:
– Jakimi znowu planami, do jasnej cholery?!
– Tymi o stworzeniu ruchu oporu. Tutaj, w getcie – odpowiedział Edelman.
Jego głos brzmiał szorstko, niesympatycznie: jej irytacja musiała go urazić, choć Rachela nie rozumiała, dlaczego. Mówił szybko, jakby bał się, że zapomni, co miał powiedzieć, nim wypowie zdanie do końca.
– Ruchu oporu? – zapytała wyraźnie zdziwiona.
A potem zaczęła się histerycznie śmiać.
*Wymyślone.Nie mogłam nigdzie znaleźć informacji o zwierzchniku warszawskiego Kripo. Ciągle wyskakiwał mi szef szefów Nebe, a on jest tu postacią zupełnie nieprzydatną.
O, a jednak blogspot! :)
OdpowiedzUsuńOwszem. Jak zajrzysz na onet, to zobaczysz dlaczego. Nowy system jest o kant dupy potłuc, nie mogę nic zrobić z szablonem, bo bym straciła wszystkie elementy, liczba znaków w notkach też została ograniczona... Masakra jakaś, powinnam od razu założyć "Pseudonim" na blogspotcie, ale ja się głupia łudziłam, że onet się ogarnie. Niestety, ogarnął się w złym tego słowa znaczeniu.
UsuńPS. Wiesz może jak ustawić tu poprawnie godzinę i datę? Wczoraj pół nocy walczyłam z tym cholerstwem i poległam.
Wchodzisz w ustawienia-> język i formatowanie i tam jest strefa czasowa :)
UsuńO słodki Jezu, rzeczywiście, co się tam stało O__O Moje stare Violent Storm na razie jest [na szczęście] bez zmian, ale pewnie jeszcze niedługo, a mi także rozwalą tamten szablon... Ale pewnie jakby trochę pokombinować to może dałoby się to jakoś obejść. Chociaż kto wie, miałam okazję być na wordpressie przez parę dni i tam rzeczywiście nic nie dało się zrobić, a z tego co czytałam, to właśnie na tym miał się opierać nowy onet.
Ale limit znaków w postach? Trochę bez sensu... :/
Aha i w ustawieniach "postów i komentarzy" możesz usunąć ten "anty spam". Wystarczy odznaczyć weryfikację obrazkową :)
Och, to fantastyczne, że nie muszę nic robić w HTMLu, bo zupełnie nie umiem go ogarnąć. Umiem tylko co nieco pozmieniać w CSSie.
UsuńFantastycznie <3
OdpowiedzUsuńTeż mi się bardziej podoba na blogspocie, przynajmniej podstrony działają - nawet dodałam nową - garść ciekawostek z epoki w "Jestem tym duchem, który zawsze przeczy!"
UsuńA jutro nowy rozdział :)
A jak się czujesz w ogóle?
Jako tako w sumie. Czasem boli mnie lewa noga (od lewej nogi zaczynają się ataki padaczki u mnie) i włącza mi się tryb paniki. Mam ochotę się wtedy rozpłakać. Ale ogólnie nie ma źle. Dzisiaj w domu nam prąd wyłączyli i zmarzłam jak nie wiem. Dopiero teraz działa i powoli grzejki się rozgrzewają :c.
UsuńO, poczytam sobie :).
A usuniesz weryfikację obrazkową? :c
To jak mówisz, że nie ma źle (chociaż brzmi to trochę strasznie) to dobrze :)
UsuńOj tak weryfikację, usunę, miałam to zrobić i zapomniałam :)
A u mnie w Ljubljanie od rana pada deszcz, więc nawet nie było sensu wychodzić na spacer. Siedzę na tyłku pod kołdrą i zgłębiam gadżety na blogspocie :D
Wiesz, muszę zmienić podejscie do tego. Bo to wszystko, te ataki, siedzą w mojej głowie. A jak myślę o padaczce, to mogę dostać ataku ._. Jednak nie umiem nie myśleć, więc...
UsuńU mnie też pada :c. A ogólnie jak tam Ci się podoba? : ) Ludzie w porządku? :) I ogólnie jak tam studia?
Och, Ljubljana jest piękna, bardzo mi się podoba. Ludzie też są fajni, chociaż poznałam chyba więcej ludzi z Erasmusa niż Słoweńców, ale ze Słoweńców moim faworytem jest Ivo, który mieszka po drugiej stronie korytarza - przemiły facet, chociaż trochę sęp (nie ma tygodnia żeby nie przyszedł czegoś pożyczyć). Nie przepadam natomiast za moją współlokatorką, bo jest raczej milcząca, a ja lubię pogadać... Poza tym mam dziwne wrażenie, że za mną nie przepada, ale mówi się trudno i tak większość dnia przesiaduję na wykładach i w kawiarniach ze znajomymi.
UsuńStudia jak studia, mam wrażenie, że wszędzie jest taki biurokratyczny pierdzielnik. Na początku ciężko było przestawić się na język wykładu, bo są to rzeczy dosyć skomplikowane (mam praktycznie zajęcia tylko z literatury XIX i XX wiecznej, chorwacki i współczesną historię południowej Europy), ale już się przyzwyczaiłam i większych problemów nie ma :)
Ach. Mi ostatnio znajomy udostępnił zdjęcia z Norwegii, gdy był, bo "a bo Magda mi zdradziła, że piszesz kolejny kryminał, ale w Norwegii, to masz, napatrz się!" I tam było zdjęcie, gdzie na drodze było 2 m śniegu *-*. Zakochałam się :D.
UsuńIvo kojarzy mi się tylko ze Zbuntowanym Aniołem XD. Ale mówisz, że sęp? Cóż i tacy są.
Jak można Ciebie nie lubić? Ja czuję, że z Tobą to bym gadała i gadała ;)!
U mnie jeden wykładowca robił problemy z nieobecnością, bo można mieć tylko jedną, a ja już jedną miałam, bo wtedy byłam po szpitalu. Wyszłam we wtorek, a w środe jeszcze nie szłam, bo płakać mi się chciało, gdy miałam ubrać buty. No i poszłam do niego, a on zaczął krzyczeć, że co ja sobie wyobrażam, że studia to nie przelewki, bla bla. Ale w końcu uznał, że skreśli mi nieobecność, ale mam się mieć na baczności :/. Za to inni pytają co zajęcie, czy się dobrze czuję i w ogóle :d
No to chyba lepiej jak się przejmują, niż wrzeszczą jak ten nieprzyjemny typek.
UsuńNaprawdę nie wiem, jak można mnie nie lubić, LOL
Ach, Norwegia, ach, śnieg... :)
A to ja ci też mogę podrzucić parę zdjęć z Ljubljany, bo co ja będę opowiadać, jak można popatrzeć:
http://missdrakkainen.deviantart.com/gallery/ -> na początku są najnowsze, ale jak trochę pogrzebiesz, to gdzieś tam będą zdjęcia z wcześniejszych wypadów, plus parę zdjęć z Piranu (to miasteczko nad morzem, bardzo urokliwe) i włoskiego Triestu.
Ja nie wiem jak można nie lubić mnie, hahah.
OdpowiedzUsuńAle serio, jesteś przecież strasznie fajna. Przynajmniej mi się taka wydajesz :D.
*,*. Strasznie ładne zdjęcia i wszystkie mają taki urok. Klimatyczne. Ech, a ja nigdy nie byłam za granicą i nic nie zwiedziłam : C. Zazdroszczę wszystkim, którzy gdzieś jadą :d.
http://missdrakkainen.deviantart.com/gallery/#/d58s1wl
OdpowiedzUsuńa to jest baaaaaaardzo urokliwe ;D!
Ehehehehe, takie tam niewinne zabawy z Photoshopem :D
UsuńBardzo milusie zabawy! :D
UsuńAkurat muszę przyznać rację, miło było pracować na takim materiale, choć to wycinek z GIFa i uchwycenie pożądanego momentu zajęło mi jakieś pół godziny :D
UsuńNo widzisz! :) A efekt bardzo fajny wyszedł :D.
UsuńChcesz się pouczyć za mnie systemów politycznych rp? xd
A dziękuję :)
UsuńSystemy polityczne RP? Nie, chyba podziękuję, RP dla mnie jest interesująca jedynie przed zaborami i w międzywojniu :D
Szkoda, szkoda :d. Ja tutaj przyswajam wiedzę o referendach i konstytucji :c. I tak czytam, że i tak nic nie wiem.
UsuńJeju, nienawidziłam tego, miałam to na WOSie w liceum w ograniczonej wersji, a i tak nic z mojej nauki tego wszystkiego nie wyszło :)
UsuńA może ty chcesz odrobić za mnie chorwacki? :D
Na razie sama odrabiam angielski :D. I poluję na jakiś kursik internetowy (takim zrób to sam, bo piniądzów nie mam XD) języka niemieckiego. Mam ochotę się nauczyć.
UsuńWiesz, moje całe studia to jeden wielki wos XD. Mam myśl polityczną, systemy polityczne rp, samorząd i politykę lokalną, prawo mediów nawet :D
Chcesz poszprechać? Ja się uczyłam niemieckiego w liceum, coś jeszcze w głowie zostało, bardzo przydatny język. Zdaje się , że bardziej przydatny niż mój słoweński, serbski, chorwacki i bierne rozumienie bułgarskiego i macedońskiego :)
UsuńYgh, nie znosiłam WOSu...
Chcę poszprechać. Z panem mężem przyszłym chyba do Niemiec wyjedziemy, więc trza się nauczyć. Poza tym zawsze się przyda niemiecki u mnie na śląsku :D
UsuńO, do Niemiec, proszę bardzo. Pracować? Macie coś na oku czy taki to na razie pomysł jedynie?
UsuńNa razie pomysł. Łukasz będzie informatykiem, więc on prace znajdzie pewno.
UsuńA ja jako politolog nie wiem co będę robić :D
Nie ma problemu, ocenię całość :) Cieszę się, że trafiłaś akurat do mnie, bo powieści historyczne bardzo lubię, a w razie problemów z filozoficznym aspektem opowiadania, zgłoszę się do narzeczonego, bo magisterkę akurat robi, więc myślę, że będzie dobrze :) I, oczywiście, skupię się bardziej na samym tekście, niż na błędach (chociaż podejrzewam, że akurat tutaj, nie będzie ich prawie w ogóle).
OdpowiedzUsuń(też lubię Paszczaka, hasło takie tylko, no!)
(dolina krytyki)
O to świetnie, że trafiłam do odpowiedniej osoby. Wiesz, myślę, że aż zgłaszać się do narzeczonego nie będziesz musiała, bo pisząc o "filozoficznym" akcencie w opowieści chodziło mi bardziej o to, że część postaci ma tendencję do snucia się i robienia wywodów :D
UsuńEj, dopiero teraz zobaczyłam, że ty to ta Deneve od bloga większe-zło! Czytam go! Jestem co prawda w połowie, ale czytam dzielnie :)