piątek, 25 stycznia 2013

Rozdział dwudziesty pierwszy


     Sierpień 1942 r., Generalne Gubernatorstwo, trasa kolejowa
     Pociąg zatrzymał się w szczerym polu. Nie żeby Irena to widziała – tak powiedział mężczyzna, który stał przy maleńkim, zakratowanym okienku, a ona nie miała podstaw, by mu nie wierzyć. Westchnęła, oparła głowę na zaciśniętej w pięść dłoni. Oblizała spierzchnięte wargi. Nie słyszała, żeby ktoś chodził na zewnątrz, więc z pewnością nie otworzą drzwi. Bydlęce wagony, do których wepchnięto ich w Warszawie, były śmierdzące; śmierdziało potem, dusznym smrodem niemytych ciał, wymiotami, kałem, uryną. Ludzie tłoczyli się, więc Irena musiała uważać, by się nie przewrócić – masa pchała ją na ścianę, gdy ludzie próbowali przecisnąć się w stronę okienka. Usiadła na swojej niewielkiej walizce, wstawała raz na jakiś czas, by odetchnąć wciąż śmierdzącym, ale nieco świeższym powietrzem. Jechali od dwóch dni – tak jej się przynajmniej wydawało. Był to drugi postój i, nie widzieć czemu, uważała, że postoją tu do wieczora.
     Zastanawiała się, co stało się z Rachelą – samolubnie wolałaby, by córka była tu z nią. Jednak dobrze wiedziała, że to jednocześnie skazywałoby je obie na śmierć. Nie znała mężczyzny, który dał jej córce numer, który podobno miał ją ocalić – Irena nie miała pojęcia, jak to miałoby zadziałać – ale Rachela zdawała się mu ufać, co na chwilę zniwelowało jej obawy. Teraz wszystkie do niej wróciły ze zdwojoną siłą. Słyszała wołającego Mordechaja, więc w nim pokładała wszystkie swoje nadzieje: nie od dziś wiedziała, że to dobry, choć biedny chłopiec, który szczerze Rachelę kochał i gotów był dla niej skoczyć w ogień – tak przynajmniej próbowała uspokoić swoje myśli. Nie wiedziała dlaczego, ale zawsze, odkąd pamiętała, gdy nie była pewna czyichś losów, wyobrażała sobie, iż musiało wydarzyć się coś potwornego: gdy jej ojciec długo nie wracał: na pewno potrącił go automobil, gdy matka poszła do szpitala: na pewno jest ciężko chora i już z tego nie wyjdzie… Nie wszystkie scenariusze się sprawdzały, ale jakąż katorgą było samo o tym myślenie!
     W przeciwnym kącie wagonu zapłakało dziecko.
     Irena mimowolnie zaczęła wspominać czasy, kiedy Rachela była tylko małym dzieckiem – małomównym, bladym dzieckiem, o którego zdrowie nieustannie się martwiła. Jakże mogłaby się nie martwić po tym, co przytrafiło się jej małemu, słodkiemu Mosze?
     I chociaż w okresie nastoletniego buntu Rachela obostrzeniom oraz zasadom matki sprzeciwiała się bardzo gwałtownie, to Irena nie wyobrażała sobie, by mogła kiedykolwiek przestać się o nią martwić. Jeśli chodziło o zasady i zakazy, Nachela była bardzo podobna do Chaima – on też uważał, że samemu o siebie dba się najlepiej – a poza tym, jej mąż był nieco wycofany z życia rodzinnego, nie wtrącał się do ich sporów. Czasem przyłapywała jego na poły zdziwione, na poły zamyślone spojrzenie, gdy patrzył na ich córkę: choć dbał o Rachelę i rozpieszczał ją straszliwie, to zdawało się, że jej życie ogląda jak postronny obserwator, zafascynowany tym, iż takie stworzenie żyć może i jeszcze sobie doskonale radzi w środowisku, w którym przyszło biednemu stworzeniu żyć.
     Irenie brakowało Chaima, wszak był przy niej niemal od zawsze. Poznała go, gdy miała lat szesnaście – wtedy jeszcze mieszkała w Danzig* - on miał lat dwadzieścia, był miłym, wykształconym w Niemczech młodzieńcem z dobrej rodziny, który wręcz zaskakiwał ją swoją elokwencją i znajomością polityki oraz historii. A do tego był szalenie przystojny z tymi niebieskimi oczyma, silnie, po męsku zarysowaną szczęką i dużymi, ciepłymi dłońmi. Bywały chwile, że nie wiedziała o czym powinna z nim rozmawiać, ponieważ rzeczy, o które chciała go zapytać, było wiele, a z drugiej strony żadne z pytań nie należało do tych, które zadaje się absztyfikantowi, gdy siedzi się między swymi rodzicami. Kiedy jego wizyty się kończyły, noce przepłakiwała, wmawiając sobie, iż Chaim ma ją za głupią. Do tej pory pamiętała swoje zdziwienie, gdy przyszedł ze swoim ojcem, pytać, czy może się z nią ożenić. Irenę wychowywano na dobrą i przykładną żonę, ale ta propozycja ją przeraziła – jakkolwiek by jej sobie nie wyobrażał, bała się, że go rozczaruje, że nie podoła swojej roli. Wyszła za mąż w wieku lat siedemnastu, wciąż mając pstro w głowie, ale młody Blum zdawał się zupełnie nie zwracać na to uwagi. Dopiero po ślubie odważyła się zadać mu wszystkie pytania, a on ponownie zaskoczył ją, okazując się być człowiekiem otwartym i bardzo ciepłym. Dbał o nią, wyraźnie kochając. Jeśli na początku jedynie jej imponował, a może była nim zauroczona, szybko się zakochała. Chaim stał się dla niej personifikacją wszystkiego, co w życiu dobre oraz godne miłości. Okazał się być też człowiekiem wręcz niezniszczalnym, gdy ona emocjonalnie rozpadała się po śmierci Mosze.
     Irena dobrze wiedziała, że tylko dzięki Chaimowi jeszcze żyła. Tylko dzięki Chaimowi przetrwała to, co najgorsze. Tylko dla niego urodziła Rachelę: swoje drugie, ostatnie dziecko, które przeżyło. Które być może przeżyje – poprawiła się szybko w myślach.
     Czy życie byłoby inne, gdyby Mosze żył? Czy gdyby Mosze przeżył, przeprowadziliby się do Warszawy? Czy gdyby Mosze…
***
     Luty 1918 r., Danzig
     Nie miała pojęcia, co ją zbudziło. Przez chwilę mrugała szybko, próbując przyzwyczaić wzrok do ciemności. Z pewnością nie minęła minuta, a ona już zaczęła rozpoznawać kształty: zarys regałów pod ścianami, tylko do połowy wypełnionych książkami, kołyskę ustawioną w kącie pod oknem, stół pośrodku pokoju, przy którym stały trzy krzesła, wszystkie oparte o blat. Zaczęła też zwracać uwagę na dźwięki: słyszała tykanie zegara z salonu, który był tuż za zamkniętymi drzwiami oraz ciche pochrapywanie Chaima, który spał w sąsiednim łóżku. Od ślubu mieszkali u jego rodziców, więc nie było najmniejszej szansy na to, by dwa wąskie, niewygodne, stare łóżka zamienić na jedno.
     Przetarła twarz dłonią. Obróciła się na plecy. Wpatrywała się w sufit, odmierzając tykaniem zegara upływający czas. Dlaczego się obudziła? Czy Mosze płacze? Nie, jest cichutko…
     Nie wstawała do niego całą noc!
     Odrzuciła kołdrę, lecz nie wstała od razu. Przez krótką chwilę nasłuchiwała, próbując przekonać samą siebie, że panikuje, że przesadza, że nie pamięta. To z pewnością jej zbyt bujna wyobraźnia próbuje wmówić jej, iż dziecko nie zapłakało nawet raz od czasu, kiedy ułożyła je w kołysce. Zamknęła oczy, chcąc ponownie zapaść w sen, lecz nie potrafiła. Wstała z westchnieniem irytacji i na palcach ruszyła ku kołysce. Założyła niesforny kosmyk włosów za ucho, pochylając się.
      I cóż, dziecino? Śpisz sobie?
     Pogładziła synka po policzku. Dziecko zupełnie nie zareagowało na dotyk, nie poruszyło się nawet. Irena poczuła, iż niespodziewanie jej puls przyspiesza. Dławiąc się strachem, odwróciła się natychmiast i przypadła do mężowskiego łóżka. Chwyciła mężczyznę za ramię, potrząsnęła nim.
      Chaim, obudź się! Chaim, wstawaj! Coś jest nie w porządku! Coś się stało z… Chaim, wstawaj! – wychrypiała.
     Nie spojrzała, czy rzeczywiście się obudził, tylko wróciła do kołyski.
     A potem Chaim, mamrocząc coś przy tym, podszedł z lampą.
***
     Sierpień 1942 r., Generalne Gubernatorstwo, trasa kolejowa
     Irena potarła twarz dłonią. Czasem dziwiła się sobie, że do dziś nie potrafi myśleć o tym bez bólu i bez wzruszenia. I bez przerażenia.
     Zasłoniła dłońmi uszy, by nie słuchać niespokojnych głosów ludzi, debatujących nad jej głową.
     Zawsze, gdy o tym myślała, miała przed oczyma ten sam obraz: ona, siedząca na podłodze z martwym synem w ramionach i jej mąż siedzący przy stole. To zadziwiające, że doskonale pamiętała, jak wtedy wyglądał, jak się zachowywał. Gdy stwierdziła, iż dziecko nie oddycha, jest martwe, on odsunął się. Powoli postawił jedno z krzeseł na podłodze i usiadł na nim: ruchy miał dziwnie powolne, jakby niezdecydowane. Siedział na tym przeklętym krześle do rana, z rękoma opuszczonymi wzdłuż tułowia, jak lalka, którą lalkarz odłożył na półkę, gdy już mu nie była potrzebna w przedstawieniu. Niemniej jednak, to nie jego nieruchomość przerażała ją najbardziej, a jego twarz: stężała niczym maska, nie wyrażająca żadnej emocji: usta zaciśnięte w wąską linię, oczy tępo wpatrujące się w ścianę. Do pokoju weszli jego rodzice, z pewnością zaalarmowani jej lamentem, ale nikt nie był zdolny sprawić, by Chaim się poruszył, powiedział cokolwiek. Nie, nie był poruszony: na jego policzkach nie było wtedy ani śladu łez, oczy nie były zaczerwienione. Nic nie wskazywało na to, by opłakiwał ich syna. Zdawało się, iż jest po prostu zrezygnowany. Przez długi czas miała mu to za złe, ale później zrozumiała, że najwyraźniej to, co wydarzyło się tej nocy, przytłoczyło Chaima. Opłakiwał Mosze na swój własny sposób, w sposób, którego ona nie rozumiała. A może nie chciała zrozumieć? Jej mąż po prostu wycofywał się, jakby znikał w sobie, nie był w stanie powiedzieć tego, co ona wyszlochała nad ciałem martwego synka.
     Gdy pociąg niespodziewanie ruszył, gwałtownie wyrwana ze swych rozmyślań Irena omal nie spadła ze swojego chybotliwego siedziska, za które służyła jej walizka. Ludzie wokół niej na nowo zaczęli przekrzykiwać się, spekulując na temat celu podróży, jednak profesorowa Blum wiedziała jedno:
     Gdziekolwiek ich wiozą, ona nie chce tam dojechać żywa.
***
     Sierpień 1942 r., Generalne Gubernatorstwo lub III Rzesza, stacja kolejowa
     Gdy pociąg się zatrzymał, Irena natychmiast wstała. Słyszała gwar, pokrzykiwania, wydawane ostrym tonem rozkazy oraz szczekanie psów. Chwyciła się dłońmi krat w małym okienku i przycisnęła do nich twarz. Niewiele widziała, ale zdawało się, iż znajdują się na jakiejś stacji. Zaskakujące było to, iż ludzie w wagonie zamiast pokrzykiwać, zaczęli mamrotać, szeptać, jakby nagle – w obliczu oczywistego – ogarnął ich nabożny lęk. Byli na miejscu, lecz nic się nie wydarzyło, pociąg stał, jak stawał wcześniej.
     Skąd zatem ta pewność, iż oto znaleźli się u celu?
     Po jakimś czasie usłyszeli trzask otwierających się drzwi do wagonów.
     Nie miała pojęcia, kiedy i dlaczego zaczęła te trzaski liczyć. Ludzie wokół niej byli wyraźnie niespokojni, niektórzy nawet płakali, szczególnie dzieci – osłabłe z niewyspania, upiornie blade. Gorsze było jednak to, że rozpaczały w niemal zupełnej ciszy.
     Ona nie czuła zupełnie nic. Nic prócz bólu trzęsących się nóg, ale ten z pewnością był spowodowany zbyt długim trwaniem w jednej pozycji. W końcu i jej wagon otworzono.
     Przymknęła powieki. Światło słoneczne było ostre, jasne.
     Wychodzić, wychodzić! – Dotarło do jej uszu wołanie, ledwo przebijające się przez ujadanie psów i rozkazy.  Zostawić bety i wyłazić! Dostaniecie wszystko po kwaterunku! – To wołał mężczyzna ubrany w uniform w pionowe, ciemne paski.
     W większości przypadków ludzie zupełnie go ignorowali, brali swoje rzeczy ze sobą, ale wtedy walizki były im wyrywane przemocą przez innych mężczyzn ubranych w te dziwaczne uniformy. Irena stwierdziła, że absolutnie nie ma sił się z nimi szarpać, więc zostawiła swoją walizkę w kącie wagonu, po czym posłusznie ruszyła za tłumem.
     Na zewnątrz ubrani w czarne mundury esesmani popędzali nowoprzybyłych. Psy, owczarki, które powinny raczej spokojnie siedzieć, wyrywały się ku ludziom z transportu. Z ich pysków skapywała ślina. Blumowa zauważyła, że niektórym Niemcom trudno utrzymać zwierzęta na smyczach. Wzdrygnęła się na samą myśl o tym, co mogłoby się stać, gdyby te wielkie, kudłate potwory wymknęły się spod kontroli właścicielom. Musiała czymś zająć myśl, by odgonić wizję siebie, rozrywanej przez potężne psie szczęki. Odwróciła więc wzrok.
     Absolutnie nie znajdowali się na żadnej stacji: było to zapomniane przez Boga miejsce, ot, błotnista, wytyczona przez wysokie ogrodzenie droga. W powietrzu cuchnęło chemikaliami. Nieopodal ogrodzenie dotykało niewysokiego, lecz zabezpieczonego drutem kolczastym, muru, do którego przylegały jakieś budynki.
     Obóz. Przywieźli nas do obozu.
     Rozglądała się z trwogą wokół siebie. Na  horyzoncie majaczył fabryczny komin – to stamtąd musiało tak cuchnąć. Irena czuła, że kręci jej się w głowie, ale nie wiedziała, czy to od nadmiaru powietrza, czy w wyniku stężenia trujących substancji.
     Wbiła więc wzrok w plecy mężczyzny idącego przed nią. Chociaż był środek wyjątkowo suchego lata, zapadała się niemal po kostki w błocie, chwiejąc się i ślizgając co chwila. Była skupiona na zachowaniu równowagi – jeśli upadnie, któryś z tych piekielnych ogarów gotów się na nią rzucić, przegryźć gardło.
     Dostrzegła go, przechodząc mimo: niewysokiego, łysiejącego mężczyznę przy tuszy, w białym kitlu włożonym niedbale na burozielony mundur. Pucułowata twarz, małe, rozbiegane oczy, które niemal ginęły w fałdach skóry. Na niewielkim, perkatym nosie miał okulary, co chwila poprawiał je palcem wskazującym.
     Obozowy lekarz dzielił Żydów na dwie grupy: jedna z nich szła dalej, druga przepychała się w kierunku obozowej bramy. Irena pojęcia nie miała, co trafienie do którejkolwiek z nich mogło oznaczać, ale podświadomie zdawała sobie sprawę, że lepiej znaleźć się wśród tych, którzy idą w kierunku bramy.
     Lekarz zmierzył ją krótkim spojrzeniem, machnął ręką, odsyłając ją na lewo: do obozu.
     Odetchnęła z ulgą.
***
     Zapędzono ich do niewielkiego pomieszczenia: kobiety i dzieci do jednego, mężczyzn do innego. Tępymi nożyczkami, kalecząc, obcięto jej włosy przy samej skórze. Potem kazano przejść do innego pomieszczenia, a tam musiała się rozebrać. Kompletnie, do naga. Potem otworzono jakieś drzwi w głębi i nakazano wejść. Drzwi zamknęły się za nimi, a wtedy zapanowała zupełna ciemność: kobiety zbiły się w ciasne grupki, niektóre lamentowały. Irena znieruchomiała, zupełnie niezdolna do czegokolwiek. Gdy tak stała w ciemnościach, przypomniały jej się te wszystkie plotki i straszne historie o ludziach zabijanych spalinami w ciężarówkach.; Były też nowe pogłoski, o obozach, w których pędzono ludzi do łaźni, ale z pryszniców wcale nie leciała woda.
     W rurach coś zagrzechotało: ktoś krzyknął, jakieś dziecko zawyło przeciągle. I bardzo nieludzko.
     Irena sama miała ochotę się rozpłakać, gdy poczuła spływające po skórze pierwsze, lodowate strużki wody.

*Niemiecka nazwa Gdańska. Nie widziałam podstaw do tego, by nazywać go z polska, bo i Polski nie było w tym czasie. 

Dziś raczej krótko i mocno opisowo. Zabawiłam się też trochę czasem, ale nie martwcie się, w następnym rozdziale cofniemy się do miejsca, w którym skończył się rozdział dwudziesty. Dzisiejszy rozdział jest głównie po to, byście lepiej poznali Irenę. Chaima wszyscy lubili, a Irena solidarnie wszystkich denerwowała. Kto wie, może po tym rozdziale spojrzycie na nią trochę inaczej?

16 komentarzy:

  1. Ja wszystko nadrobię po 5 lutym :)
    Powinnaś rozumieć - sesja :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnia scena buduje napięcie jak ujęcie z "Listy Schindlera", gdzie też idą pod prysznic i wszyscy [włącznie z widzami, czyli mną też] myślą, że ich zagazują bo nawet mydełko dostali - tak jak mówiono. Ale nie, leci woda i wszyscy oddychają z ulgą. Wtedy na filmie aż rozdziawiłam buźkę jak wchodzili do łaźni. Ale w sumie to zdarza mi się dość często - za każdym razem gdy niedowierzam w to co dzieje się na ekranie, hahaa xd
    Postać Irenki nadal mnie nie przekonuje. Ma tragiczną historię i cyba trochę jej współczuję, ale mimo to Chaim jest the best haha xD Zastanawia mnie czy Rachela wie o Musze?
    Aż mnei ciary przeszły jak obcinali włosy tępymi nożyczkami przy skórze, auć.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że "Lista..." była inspiracją do napisania tego rozdziału, to jeden z moich ulubionych filmów.
      Rachela wie o Mosze, ale nie wszystko. I raczej już się nie dowie.

      Usuń
  3. Przeczytałam rozdział teraz czas na wrażenia. Uczciwie przyznaję, iż po raz pierwszy od dawna autentycznie szczękałam zębami. Uff przerażające te wszystkie opisy! Jakże boleśnie znajomo to brzmi brzmi Oglądałam przecież tak wiele filmów o tej tematyce! Niezbitą prawdą jet to, że czasem wystarczy sam opis obrazu nie potrzeba. Przeżycia Ireny Blum wydawały nadzwyczaj realne. A owe straszne chwile, kiedy upodlano więźniów po prostu miałam ciarki na plecach. Nie wyobrażam sobie przez, jaką Golgotę oni musieli przechodzić! Obcinanie włosów tymi tępymi nożycami, późniejsze przechodzenie do "łaźni", strach towarzyszący ludziom cały czas. Umrą, czy nie? Poleci gaz, a może jedynie woda. Perfekcyjnie oddałaś atmosferę brawo! W postaci matki Racheli nie widzę niczego irytującego przeciwnie wydaje się dzielną być kobietą. Ma dość ciekawą historią, choć niewątpliwe naznaczoną tragiczną stratą.. Ciekawi mnie niezmiernie, jaki obóz opisałaś. To raczej nie Auschwitz, bo napisałabyś o tym. W takim wypadku byłoby napisanie Oświęcim, Polska rok 1942 lub coś w tym stylu. Nie zgadza się też opis lekarza obozowego, który dokonywał selekcji. Wszak Josef Mengele był przystojnym, wysokim mężczyzną. Paradoksalne przez wiele osób zapamiętanym jako uprzejmy człowiek. Oglądałam nie tak dawno wspomnienia fotografa. W dokumencie "Portrecista" Widywał on doktora "Śmierć" dość często. Gdyż z racji wykonywanego zawodu miał możliwość swobodnego poruszania się po obozie. To jakim był potworem mogli powiedzieć jedynie ludzie, który byli poddawani pseudomedycznym eksperymentom, bądź czymś go zdenerwowali. Wracając do sprawy Szpilmana to on rzeczywiście uciekł z getta w tym czasie. Trochę mi się pomieszało, bo myślałam, że było to już po powstaniu. Niedawno obejrzałam fragment pianisty i przypomniałam sobie, wówczas, że wtedy obserwował to ze strony "aryjskiej". Pewnie dziwnie to zabrzmi, ale nawet zastanawiałam się czy opiszesz drogę pani Ireny do obozu. Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A właśnie cię zaskoczę, opisałam Auschwitz. Ale nie Auschwitz I, ani Brzezinkę, tylko jeden z obozów satelickich, obóz pracy, gdzie więźniowie pracowali dla koncernu IG Farben, o ile mnie pamięć nie myli. Obóz, który Irena widzi w oddali, to właśnie Auschwitz I. A specjalnie nie podałam miejsca, bo przecież Irena nie ma pojęcia gdzie się znajduje. Opisany lekarz to też nie Mengele, nie byłby zresztą w stanie ogarnąć sam jeden tych wszystkich małych obozów.
      Dziękuję za wszystkie te komplementy i pozdrawiam!

      Usuń
  4. Mam dla ciebie nominację do Liebster Award (dziwna ta nazwa ciut). Szczegółów szukaj na: http://mroczne-ognie-dusz.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem, gdzie mam informować, masz tu spamownik? Jakby co u mnie new :)

    OdpowiedzUsuń
  6. To sobie ponadrabiałam... przepraszam, że nie było mnie... yyy... długo, bo w sumie to od zeszłego roku :). Ostatnio się przyjrzałam, że trochę tego się nazbierało i przeczytałam (w przerwie pomiędzy Homeland :)). Kurczę bardzo szybko mi wtedy czas uciekał, bo z jednej strony miałam świetny serial, a z drugiej równie dobre opowiadanie. No, ale do rzeczy.
    Ucieczka z getta i to, co ją poprzedzało (mam na myśli to przekonanie Mordechaja, że Rachela ma kartę i jej nie wywiozą) był naprawdę świetne. Później ta wzmianka o wywózce do pracy, z dala od tego całego świństwa, w którym przyszło im żyć. Tak na to patrząc naprawdę o wiele lepiej było się łudzić i zapomnieć o plotkach, idąc na śmierć, niż tkwić w tym łajnie.
    Śmierć Chaima wyszła ci naprawdę prześwietnie. Rzeczywiście mogłam go zrozumieć, pojąć grozę śmierci i to, co się z dzieje. Ten strach wszystkich, to, co sie wokół działo i pustka, niemożność działania - naprawdę jestem pod wrażeniem, bo już dawno nikt nie obudził we mnie takich emocji. Bezapelacyjnie najlepszy moment całego opowiadania!
    Veit, jego uporczywe trzymanie się obietnicy i ta zapalczywość w działaniach połączona z pewnym roztargnieniem (mam na myśli zapomnienie przez niego o Racheli i tym, co jej przysiągł;) to wszystko daje obraz tego jacy ludzie wtedy żyli - jak wielka rozpadlina była między tymi, którzy wybierali drogę ławą i trudną. I to ogólne spojrzenie na Fausta przede wszystkim jako Niemca - jest w tym pewien brutalizm i prawda o nas samych, o tym jak wiele zależy od utartych opinii i generalizacji poglądów.
    Sama ucieczka i pomoc Kuby (fajnie, że trzymasz sie długów z prologu czy tam rozdziału pierwszego) wyszły naprawdę genialnie. Nie ma jakiejś durnej chęci ratowani ludzi, nie ma patosu - liczymy na siebie, ale pamiętamy o tym, co zawdzięczamy innym. Chyba dlatego tak bardzo podobała mi sie ta ucieczka - za realizm.
    I nasi kochani Woyciechowscy. Syn, któremu zdawało sie, że już będzie dobrze, że załatwił sprawę, a potem bum. I jeszcze ta świadomość czytelnika, że on źle na to wszystko patrzy. Ta nieufność nawet wobec tych najbliższych, troska o naród - jest w tym coś pięknego, co udało ci sie oddać.
    I Rachela, która straciła wszystkich znanych jej ludzi i tak uparcie chce zatrzymać przy sobie przynajmniej Anielewicza... czuć w tym grozę i ból bardziej niż w czymkolwiek innym. To przerażenie i chęć po prostu bycia z kimś, oddania wszystkiego za choć namiastkę rodziny. Kurcze, naprawdę w tym wszystkim Mordechaj jawi sie jako ktoś o niewiarygodnie silnym charakterze (a przecież taki musiał mięć, by zrobić to, co zrobił). Ja nie potrafiłabym wyrzec sie wszystkiego w zamian za dotrwanie do końca w idei i tych, którym się to obiecało. On wiedział, że w getcie nie ma dla niego przyszłości, że jest tylko śmierć - naprawdę jestem pełna podziwu.

    OdpowiedzUsuń
  7. A także jest przecież Marek Edelman, który odprowadza tych wszystkich ludzi, który przeżył. I te przeklęte numerki, rozdzielenie z rodziną. Jaką trzeba było mieć siłę charakteru, by rozdzielić rodzinę, by wybrać kto zginie, a kto przeżyje, by patrzeć jak znajomi idą na kaźń? Nie wiem i wiedzieć nie chcę.
    Irena. To kobieta, która ma tak silny kręgosłup, że nawet uwięzienie nie mogło jej złamać. NIe powiem, że ją rozumiem, bo tak nie jest. Znalazła sie w sytuacji, z której nie ma wyjścia, a mimo to sprostała jej. Wychowała wspaniałą córkę, miała nadzieję. Irena nie jest jednak tak silna jak ci młodzi ludzie. Ona została złamana, ale i to jest do przyjęcia, bo straciła więcej niż wielu. I naprawdę uwielbiam cię za jej egoizm w wagonie, bo to tak ludzkie i zrozumiałe, a jednocześnie tak złe, niegodne. Ta przeszłość, relacje małżonków, miłość, która nie daje się do końca poznać - to coś pięknego. I ta skaza, która już wtedy istniała w jej życiu, poczucie, że jedno wydarzenie pociągnęło za sobą inne. Irena w pewien sposób obwinia córkę o swoją sytuację, o to, że zgodziła sie mieć drugie dziecko, o to że przeprowadzili się do Warszawy. Jest w tym egoizm i coś niepoprawnego, ale to chyba właśnie to definiuje nasze człowieczeństwo.
    Nie powiem, że okropności wywózki tak mnie przeraziły, że wywarło to na mnie wrażenie. Gdy cierpienie sięga poziomu krytycznego, ja obojętnieję. Bo nikt z nas tego nie pojmuje, bo obraz to za mało, opis jest niedostateczny, bo tylko życie może tak zranić. A w ostateczności ludzie robią to samo ze zwierzętami, a one także czują. Człowiek to też zwierzę i ale tu chyba chodzi o rzesze ludzi. Gdyby miało się na myśli kogoś znanego, kogoś, kto jest bliski - dopiero wtedy można pojąć choć część cierpienia. Tak - to tylko słowa czy widoki. Znieczulica, tak wiem.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku jej, A., pierwszy raz chyba napisałaś mi same dobre rzeczy :) Nawet nie wiesz, jak miłe są twoje komentarze. Bo bezbłędnie rozszyfrowałaś to, co chciałam przekazać. Argh, aż mam dziwne wrażenie, że zajrzałaś mi w notatki :D
      Ale nie, naprawdę, wielkie dzięki. Takie komentarze zawsze motywują do dalszego pisania, bo wtedy ma się takie miłe poczucie, że ktoś docenia pracę. I że mimo wszystko całkiem dobrze mi idzie
      Pozdrawiam,
      ANONYMA

      Usuń
    2. A wiesz, że kiedyś ktoś zarzucił mi, że miłych komentarzy, to ja pisac nie potrafię? Jak chcę, to mogę, ale trzeba zasłużyć. A poza tym czasami potrzebuję pewnego dystansu, bo za bardzo się czepiam :). Fajnie, że trafiłam we wszystko, aczkolwiek żadnych notatek przed nosem nie miałam - chyba, że sie do ciebie dolunatykowałam!
      to dobrze, że cię trochę "dotchnęłam", bo może poskutkuje to wznowieniem "Dzieci burzy"? Tęsknię za nimi... :(
      A i tak uważam, że piszesz jedno znajlepszych opowiadań jakie czytałam w sieci, a może nawet najlepsze - zobaczymy, gdy dojedziemy do końca :)

      Usuń
    3. Kobieto, ty mi czytasz w myślach jak nic! Zaczęłam grzebać przy "Dzieciach..." ostatnio, ale nie wiem, pewnie coś nowego na wiosnę się tam pojawi. Albo w lato, bo przy tym trzeba trochę podłubać jednak.

      Usuń
    4. Oj, chyba wydał się mój sekret! A myślałam, że nie uda ci się go odkryć... :D A czemu tak długo karzesz mi czekać? Ja tam tęsknię za Cahirem! Tak mnie torturować :(

      Usuń
    5. Bo trochę innych rzeczy mam do zrobienia, a jak zerknęłam w stare szkice, co się przeraziłam ogromu roboty, więc mimo wszystko na "Dzieciach..." coś na wiosnę. Może w marcu, ale prędzej w kwietniu.

      Usuń
  8. Rozdział mnie wbił w fotel. Chyba najlepszy do tej pory. Bardzo opisowy i baaaaardzo obrazowy. Przekonałaś mnie do Ireny. Biedna kobieta, której szczerze współczuję. Tragiczną miała historię i prawdopodobnie tragiczna będzie jej śmierć. Bałam się, że na końcu trafiła do pomieszczenia z gazem... Naprawdę, czytałam szybko, by tylko skończyć rozdział i dowiedzieć się, co jest grane.
    Mosze... ech. Tragedia dla rodziców stracić pierwsze dziecko. Naprawdę, tak mi żal w tym rozdziale całej rodziny Blumów.

    OdpowiedzUsuń