niedziela, 18 sierpnia 2013

Rozdział trzydziesty pierwszy

Listopad 1942 r., Warszawa, strona aryjska
     Była dziś dziwnie milcząca. Nie przeszkadzało mu to, wręcz błogosławił tę ciszę. Nie zasypywała go pytaniami, tylko po prostu spacerowała u jego boku, rozglądając się od czasu do czasu wokół. Park był niewielki i nieszczególnie zadbany, ale jednocześnie był najbliżej klasztoru. Boelke postanowił spełniać drobne zachcianki Racheli, ponieważ miał dość tego, że ktoś mu wiecznie wierci dziurę w brzuchu. O ile Kmicic ostatnio odpuścił i o nic go nie prosił, to Dorf wywierał na niego różne naciski; chciał, by sprawa podwójnego morderstwa została rozwiązana ekspresowo. Od kiedy okazało się, że dwaj mężczyźni znalezieni na Armatniej nie byli informatorami Gestapo, sprawa została w ich rękach. Konkretnie jego i Mentzkego. Dorf powiedział mu, że teraz to powinien być Veitowy priorytet, że oto czas, w którym powinien się wykazać, wykorzystać nauki i nabyte doświadczenia. Zupełnie tak, jakby od rozwiązania zagadki śmierci dwóch bezimiennych mężczyzn zależało istnienie Trzeciej Rzeszy. Cóż, Dorf dał do zrozumienia, że od powodzenia tego śledztwa zależy istnienie Boelkego na tym stanowisku i w tym mieście. Co gorsza, Veit dręczył też tym sam siebie – wstyd by mu było nie się nie wykazać. Być może jego stosunki z ojcem nie były najlepsze, ale chciał, by stary mógł być z niego dumny. Chociaż jeszcze raz, chociaż w połowie tak bardzo, jak w dniu, w którym zapisał Veita do Hitlerjugend. Wbrew oczywiście Veitowej woli, ale duma z jaką Heinrich o nim mówił i z jaką na niego patrzył, nie pozwalała mu zgłaszać żadnych sprzeciwów.  To był pierwszy i ostatni raz, kiedy ojciec był z niego dumny, nie psuje się takich chwil. Od życia Veita w Warszawie zależało również zbyt wiele żyć innych ludzi, nie można zawieść ich zaufania, nie można uciec od takiej odpowiedzialności.
     – Wróćmy do klasztoru. – Usłyszał szept Blumówny. Zdziwiony, spojrzał na dziewczynę, a ta uśmiechnęła się zdawkowo. – Nie rozmawiasz ze mną, spacery w ciszy są nieprzyjemne.
     – Och – mruknął, zaintrygowany tym, że poczuł jakieś rozczarowanie. Nie odpowiadał jej oczekiwaniom, ciągle robił coś źle. Dlaczego był więc rozczarowany sobą, a nie poirytowany wysokimi wymaganiami Racheli? – W porządku – stwierdził jednak bezbarwnym tonem. – Jeśli tego właśnie chcesz, to wrócimy.
     – Teraz nie liczy się, czego ja chcę. Widzę, że coś cię dręczy – dodała jeszcze po chwili milczenia. – Opowiesz mi o tym, prawda? Jestem pewna, że to ci pomoże, pozbędziesz się ciężaru z ramion. – Uścisnęła mocniej jego przedramię, jakby chciała dodać mu otuchy. Spodziewał się również, że położy mu dłoń na ramieniu, ale tego nie zrobiła. Szkoda.
     Boelke skrzywił się. Nie miał zamiaru rozmawiać z nią o trudach śledztwa ani o udrękach dnia codziennego. Nie wiedział, czy to chęć chronienia przed nią wszelkich informacji, czy tylko wstyd, do którego przyznać się czasem nie potrafił  nawet przed sobą.
     – Ludzie mówią: im mniej wiesz, tym lepiej śpisz – rzekł wymijająco.
     Ku jego ogromnemu zdziwieniu, Żydówka roześmiała się radośnie.
     – Mój drogi, jesteśmy przyjaciółmi. A przynajmniej tak mi się wydaje – powiedziała.
     Podporucznik westchnął. Nie miał siły tłumaczyć, że nic nie powie, ze względu na jej i swoje bezpieczeństwo, to było bezcelowe. Dziwił się, że po getcie dziewczyna ma tak lekkie podejście do życia, jakby tamte doświadczenia były niczym więcej jak złym snem. Czy nie powinna być choć odrobinę, choć trochę rozsądniejsza?
     – Moja droga. – Zatrzymał się, ujął jej dłonie w swoje, a potem pochylił się, jakby chciał ją pocałować w policzek. – Jestem szpiegiem, nie twoim przyjacielem – wyszeptał.
***
     Stary magazyn był zimny i zagracony. Zabawne, Veit nigdy nie interesował się tym, jakie sprzęty znajdowały się ukryte pod plandekami. Po prostu tam nie zaglądał. Gruba warstwa kurzu tłumiła jego kroki, lecz mimo to rozglądał się gorączkowo po mrocznym wnętrzu, gdyż małe, umieszczone tuż nad samym dachem, okna z powybijanymi szybami nie dostarczały zbyt wiele światła. Zresztą, ten listopadowy poranek był dosyć mroczy. Idąc na spotkanie, podporucznik co chwila spoglądał w niebo, na nisko zawieszone, bure chmury i rozmyślał o tym, że powinien zabrać ze sobą parasol.
     Kmicic nie był zachwycony jego nagłym wezwaniem. Faust z ponurą satysfakcją zauważył, że Jankowski nie panuje nad swoją twarzą ani emocjami. Przez kilka nerwowych minut szpieg swojego przełożonego mógł czytać jak otwartą księgę i to, co przeczytał, wcale mu się nie spodobało.
     – Powiedz mi, czemu znów korzystasz ze skrzynki alarmowej – powiedział Kmicic nim Veit zdążył go chociażby przywitać. – Obyś miał cholernie dobre powody, by to robić.
     – Mam – odpowiedział.
     Z kieszeni kurtki wyciągnął dwa zdjęcia trupów znalezionych na Armatniej. Dowódca jednak nie wyciągnął ręki, nie poruszył się nawet, wciąż oparty o zakryty szarozieloną plandeką sprzęt, nie przestawał patrzeć mu w oczy. Boelke chrząknął ponaglająco.
     – Mam w czymś pomóc Trzeciej Rzeszy? – zapytał w końcu Polak.
     Faust miał wielką ochotę zakląć. Zachował to jednak dla siebie. Z idealnie nieruchomą twarzą i wypranym z wszelkich emocji głosem powiedział:
     – Nie Rzeszy, tylko mnie. Jeśli chcesz mnie mieć z powrotem na służbie, a właściwie wciąż na służbie, musisz mi powiedzieć, czy znasz tych ludzi. Najlepiej byłoby, gdybyś wziął te zdjęcia i pokazał je paru osobom, ale nie mam co o tym marzyć. Spojrzyj na nie chociaż ty. Proszę. – Ostatnie słowo wypowiedział z naciskiem.
     Kmicic z wyraźną niechęcią wyciągnął rękę z kieszeni płaszcza i wziął zdjęcia. Przyglądał im się z jeszcze większą niechęcią. Boelke wiedział już, że pytanie było bez sensu. Jednak będąc zajętym pracą dla Rzeszy, nie mógł ryzykować pracy dla ruchu oporu. Pracując nad sprawą podwójnego morderstwa stawał się kompletnie bezużyteczny, a nie chciał zostać odstawiony na boczny tor. Ani przez podziemie, ani przez Kripo. Niepowodzenie oznaczało wysłanie na front wschodni, a tam nikt nie chciał trafić z własnej woli.
     – Powiedz mi czy to ktoś, na kogo wydaliśmy wyrok. Chociaż nie wydaje mi się, zauważ, że to zupełnie inny modus operandi. Chyba że macie nowych, bardzo nerwowych katów, którzy zaczęli strzelać dwa razy dla pewności.
     Jankowski podniósł wzrok, po czym oddał mu zdjęcia.
     – Nie znam tych ludzi. Nie mieli dokumentów?
     – Nie. Mój współpracownik identyfikował ich po zdjęciach. W aktach Gestapo ich nie ma.
     – W takim razie to nie my.
     Bardzo pomocne.
     Już miał wyrazić na głos swoje niezadowolenie, gdy Kmicic niespodziewanie zadał pytanie:
     – Masz jakichś podejrzanych?
     Veit przez chwilę stał, wpatrując się w czubki swoich butów. Powoli, z namysłem uderzał zdjęciami w otwartą dłoń, zastanawiając się, czy jego przemyślenia w ogóle mają jakąś wartość oraz czy jego przypuszczenia mogą być w jakikolwiek sposób sprawdzone przez polskie podziemie.
     – Rabunek wykluczam, złodzieje prędzej by ich pobili niż zastrzelili. Twojemu słowu ufam, ale jednocześnie zakładam, że może to być coś, o czym ty nie masz pojęcia, chociaż nie będę udawał, że nie wiem, jaką masz pozycję w podziemnych strukturach. – Twarz Jankowskiego nie wyrażała żadnych emocji, ale Veit zauważył, że jego źrenice rozszerzają się nagle: był zaskoczony i trochę zdenerwowany. Po raz kolejny szpieg poczuł, że jest z siebie zadowolony. – Stawiam więc dalej na nas albo czerwone podziemie…
     – … i chcesz, żebym to dla ciebie sprawdził – dokończył Kmicic. Faust skinął głową. – Zgoda. Zobaczę, co da się zrobić. Czekaj na wiadomość.
     Nie pożegnał się, po prostu ominął go i odszedł, a kurz tłumił jego kroki.
***
     Listopad 1942 r., Warszawa, getto
     – Miałeś jakieś wiadomości od Racheli? – zapytała Ida tonem lekkim, nieco obojętnym.
     Po ostatnim zebraniu została w mieszkaniu pod pretekstem pomocy Mirze w sprzątaniu. Teraz Mordechaj odprowadzał ją do drzwi, a Marek szedł za nimi jak cień. Musiała nie dać po sobie poznać, jaki jej był prawdziwy cel. Pytanie o Blumównę wydało jej się dobrym powodem do rozpoczęcia rozmowy, ale nie chciała jej zaczynać przy Fuchrerównie, wiedząc że ta kocha się w Anielewiczu. Teraz był ostatni moment, by w ogóle wspomnieć o swoich problemach. Im mniej osób będzie o nich wiedziało, tym lepiej.
     Mordka wydawał się zdziwiony jej pytaniem. Wzruszył ramionami i równie lekko odparł:
     – Nie. – Zmarszczył brwi, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. – Dlaczego pytasz?
     – Po prostu. Myślałam, że chociaż do ciebie się odezwie. To byłoby bardzo w jej stylu: nierozważne i głupie.
     Edelman prychnął, jakby go to rzeczywiście rozbawiło, Anielewicz jednak pozostał niewzruszony. Ida założyła powoli płaszcz, gorączkowo myśląc, jak im powiedzieć o swoim problemie.
     – Dobra, Ida, nie bawmy się we wstępy. – Marek siąknął nosem. – O co ci chodzi?
     Rosenfarbówna rozpromieniła się, szczęśliwa, że może powiedzieć wszystko bez owijania w bawełnę:
     – Raz jeden granatowy zdybał mnie przy przerzucie broni, ale nic nie zrobił. Teraz za mną łazi. To znaczy… – Uniosła ręce ku górze, kiedy zauważyła wyraźne poruszenie swoich rozmówców, nie chciała, by jej przerywali. – Łazi i domaga się kontaktu z wami. Chce być częścią Organizacji.
     Edelman zaplótł ręce na piersi, Anielewicz spuścił głowę.
     – Ale? – zapytał Marek, gdy już przekonał się, że Mordechaj nie ma zamiaru zadawać więcej pytań.
     – Nie ufam mu. Nie potrafię go rozgryźć i dlatego mu nie ufam.
     – Przyszedł tu za tobą? – Edelman drążył temat, a Anielewicz wyglądał na wyraźnie zażenowanego jego pytaniami.
     Rosenfarbówna miała wrażenie, że ich nieformalny przywódca wie coś na temat Steina. Coś, czym nie chciał się z nimi podzielić. Ale być może po prostu była przewrażliwiona i chciała znaleźć powód, dla którego mogłaby nie znosić Anielewicza. Bo nie znosić go bez powodu wydawało jej się… niskie.
     Skinęła powoli głową.
     – Pokażesz mi go – powiedział Marek, zabrał swój płaszcz i obejmując ją w pasie wyprowadził z mieszkania.
***
     Tak jak kazał jej Marek, wychodząc od Anielewicza, pokazała mu czającego się w bocznej uliczce Steina. Miała nadzieję, że nie zwrócił uwagi na jej nieznaczny ruch głową. Edelman uśmiechnął się, zapamiętując Jana. Gdy zniknęli mu z oczu, rozeszli się w dwie różne strony, a przynajmniej Ida liczyła na to, że Marek odszedł. Jakkolwiek wielkim sukinsynem był policjant, nie chciała, by Edelman zrobił mu krzywdę i sprowadził kłopoty na nich wszystkich.
     Jak zwykle, do mieszkania weszła cicho, a potem, nie witając się z nikim, znikła w swoim pokoju. Matka leżała w łóżku i nie zareagowała na jej przyjście. Ida martwiła się o nią, bo od kilku dni staruszkę męczyła wysoka gorączka, a dziewczyna nie miała już niczego, co mogłaby sprzedać, by kupić leki. Prosić o nie większego sensu nie było, wiedziała, że nikt ich jej za darmo nie da.
     W tym świecie wszystko ma swoją cenę, dziecko – matka powtarzała jej to od zawsze, więc Ida wychowała się bez złudzeń. Nie to co Mordechaj czy Rachela, którzy żyli w kolorowym świecie, święcie przekonani, że ludzie są dobrzy, uczynni i na pewno nie zrobią im krzywdy. Co ciekawe, Blumówna zachowała swoje przekonania nawet w getcie. Co do Mordki nie była pewna, ale to był nieobliczalny romantyk, gotowy pałkami zaatakować dobrze uzbrojonych przeciwników. Dlatego pomagała mu się zbroić. Nie chciała sobie wyobrażać reakcji przyjaciółki na wieść, że pozwoliła Anielewiczowi zginąć.
     – Dobry wieczór, mamo – szepnęła, siadając na łóżku.
     Ryfka nie zareagowała. Dziewczyna położyła dłoń na jej czole. Tak jak się spodziewała, gorączka nie mijała. Miała nawet wrażenie, że jeszcze się wzmogła.
     Czy to mógł być tyfus? Jakie w ogóle objawy ma tyfus, jak matka mogłaby się nim zarazić? A jeśli matka rzeczywiście zachorowała to dlaczego nie chorowała jeszcze ona, Ida? A może niedługo zachoruje, może już jest chora? Może już zaraziła Mordechaja, Marka, Mirę…
     Akurat! To musi być zapalenie płuc, zimno tu okropnie i od okna wieje!
     Ukryła twarz w dłoniach i siedziała w milczeniu. Nie miała pojęcia, ile czasu upłynęło odkąd przyszła, miała wrażenie zresztą, że czas zupełnie stanął w miejscu, ale wtedy nagle otrzeźwiło ją łomotanie do drzwi. Nie, nie do tych wejściowych, to ktoś łomotał do drzwi pokoju. Poderwała się nagle, niezgrabnie, prawie przewróciła o własne nogi, ale dopadła drzwi nim łomot się powtórzył. Otworzyła je gwałtownie, ze złością, mając wielką ochotę nakrzyczeć na tego, który zakłóca spokój. Ale na nikogo nie nakrzyczała.
     W progu stał Stein. Nie, „stał” to złe określenie, chwiał się, opierając się o framugę, gdy tylko udawało mu się złapać odrobinę równowagi. Gdyby nie wyciągnęła rąk przed siebie, z pewnością by upadł, ale zauważywszy jej nerwowy ruch, zdążył chwycić za klamkę. Gdy z trudem podniósł głowę, skrzywiła się.
     Musiała przyznać, że poznała go głównie po mundurze. Stein twarz miał okrwawioną, jedno oko miał z pewnością podbite, ponieważ było paskudnie spuchnięte. Wargi i nos miał zupełnie rozbite, a ciemne zwykle wąsy były czerwone od krwi. Dziwiła się, że ktokolwiek wpuścił go tu w takim stanie. Równie dobrze mógł wejść tu sam, nikt, Idy nie wyłączając, nie dbał o to mieszkanie.
     – Nie wyglądasz na zdziwioną – wymamrotał Jan, jednocześnie opluwając sobie brodę krwią.
     Krzywiąc się i stękając głucho, opadł na podłogę tuż przy wejściu. Zatrzasnęła drzwi śledzona ciekawskimi spojrzeniami pozostałych mieszkańców. Stein musiał mieć nie lada wejście. Gdyby tylko usłyszała go wcześniej, odesłałaby go z powrotem na ulicę.
     – Nie, nie jestem zdziwiona – potwierdziła, chociaż mężczyzna zupełnie tego od niej nie wymagał. – Trochę zdenerwowana, to wszystko. Nie chcę cię tutaj. Odpocznij i idź.
     Stanęła przed nim, w defensywnej postawie, splatając ręce na piersi i pokazując mu tym samym swoją obojętność. Nie wzruszał jej ani jego żałosny stan, ani dziwny uśmiech. Irytowało ją, że uśmiecha się pomimo bólu, jaki niewątpliwie czuł. Przyciskał lewą rękę do boku. Nie miała pojęcia czy to z powodu złamania, czy obitych żeber, nie zamierzała pytać, nie zamierzała się nim zajmować ani go opatrywać. Nie chciała zadawać żadnych pytań, nie chciała słyszeć odpowiedzi.
     Edelman, jesteś takim samym idiotą jak Anielewicz!
     Nie podobał jej się ten uśmiech.
     – To było bardzo… nieroztropne – usiadł wygodniej, zdanie przerywając kolejnym jęknięciem – szczuć… tych ludzi. Nic ci nie zrobiłem. – Uniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy. Ciężkie spojrzenie jednego, podbiegłego krwią oka sprawiło, że czym prędzej odwróciła wzrok. – Przecież wiesz.
     – Wiem, że jesteś skurwysynem, Stein. – Przełamała się i przykucnęła, pochylając się w jego stronę. Mówiła szeptem, nie chcąc obudzić matki: – I jestem głęboko przekonana, że ci się należało. Chociażby za to, jak mnie wykorzystałeś.
     Zaśmiał się, lecz śmiech przeszedł w suchy kaszel, więc zamilkł. Z pewnością zepsuło to efekt tej przesadzonej, teatralnej reakcji. Nie wiedziała, dlaczego nie ma serca go wyśmiać. Powinna móc go wyśmiać, powinna mieć siłę roześmiać mu się w twarz, spoliczkować go, obrazić i wyrzucić za drzwi. Cokolwiek zrobić. Nie rozumiała, czemu na usta nie ciśnie jej się żadna riposta, dlaczego bardziej zła jest na Edelmana niż na tego idiotę siedzącego przed nią.
     Westchnęła. Uderzyła dłońmi w uda, po czym wstała energicznie.
     – Przyniosę trochę wody. Musisz się umyć, nie możesz chodzić zalany krwią po ulicy.


9 komentarzy:

  1. Przepraszam, że z takim opóźnieniem ale ostatnio zaczełam sobie oglądać Tudorów i tak trochę mnie zainteresowało... no, już się nie tłumaczę :P
    Rachela wreszcie zachowuje sie tak jak na to liczyłam tak długo, Veit to Veit, no i chociaż wszystko jest tak piekielnie fajne, to aż szkoda, że on nie chce z nią pogadać (czy raczej nie może), że musi sam siebie dusić. Bo tak naprawdę mógłby porozmawiać z Kmicicem (akurat on jest doinformowany), ale przecież Jankowski Niemcom nie ufa (akurat Faust to raczej pól na pół, ale przecież o tym to mało kto pamięta, chyba tylko jego ojciec ^^). I ta cała sytuacja jest tak... wredna. No, bo jak mam sie nie złościć na Kmicica, gdy w nosie ma pomoc Veitowi, za jedyną przeszkodę podajac w dodatku narodowość? Błeh no to wszystko jest takie, takie niesprawiedliwe, no!
    Rachela chyba jednak zaczyna rozkwitać ^^
    Ida wreszcie się wygadała, a ktoś (ja tam podejrzewałabym dwóch ktosi, bo jeden na jeden to Stein pewnie by sobie poradził albo zwiał) wybitnie pokazał, że lepiej żadnych sekretów mu nie powierzać. Bo, szczerze powiedziawszy, to ja nie wiem co miało dać to mordobicie... Jan i tak nie odpuści, teraz będzie wiedział, że oni wiedzą, zrobili sobie wroga, a korzyści? Chyba tylko taka, że ulżyli sobie. Bo tak w ogóle to Ida ponownie mnie zastanawia, znaczy jej stosunek do Steina. Z jednej strony ma go gdzieś, ale z drugiej mimo wszytko opatruje mu rany. I w ogóle to ciekawe czemu przyszedł akurat do Idy? Aż tak blisko go pobito? Czy może raczej chciał pokazać jej, że jej przyjaciele wcale nie są tacy milusi (jakby nie wiedziała)? Ciekawe...
    W tej idowej części rozdziału dałaś też bardzo fajne ujęcie paru postaci. Szczególnie lepiej widać jaką osobą jest Rachela, ale też i ten niepokój w Mordechaju - niby romantyk, ale nigdy nie wiadomo jak daleko się posunie (mam wrażenie, że powoli motywujesz Anielewicza do... jego końca, wiesz). Ale akurat Edelman to coraz mocniej zalatuje mięśniakiem, który długo sie nie namyśla nad tym, co zrobi...
    Tak na koniec powiem, że ten rozdział bardzo mi się podobał (znów, wiem powtarzam się). Naprawdę ostatnio te rozdziały są takie świetne, że aż żal, że się kończą :(
    Czy mi się wydaje, czy znów wyprzedził mnie spam? Ugh, jak tak można?!
    Pozdrawiam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tudorowe! Jeden z moich ulubionych seriali - rozgrzeszam cię ze wszystkiego :)
      Świat Veita to świat niesprawiedliwy i niechęć Jankowskiego do pomocy tylko to pokazuje. Poza tym Kmicic też swoje za uszami ma, nie uprzedzajmy jednak faktów i dalszych wydarzeń! :)
      Mordobicie to nic więcej jak pokaz siły na zasadzie "zbliż się jeszcze raz, a cię zabijemy, patrz, nie mamy skrupułów pobić policjanta bla bla bla". Ze Steina tak do końca wroga sobie nie zrobili, ale, kurcze, znów nie chcę wyprzedzać treści kolejnych rozdziałów...
      A Stein przyszedł do Idy, bo a)wie, że to ona powiedziała o nim Edelmanowi b)chciał jej pokazać, że to, że powiedziała o nim Anielewiczowi i Edelmanowi było głupie i nic nie dało c)lubi teatralne gesty
      Stosunek Idy do Steina ma być właśnie taki dziwny, efekt zamierzony, klasyczne prawie że Hassliebe połączone z charakterem Idy, która tak naprawdę nie umie hejcić nikogo i tylko powierzchownie jest tak różna od sentymentalnej Racheli... Yyy... chyba znowu wyprzedzam fakty...
      Tró, winna, buduję postać Anielewicza tak, żeby nikt się potem nie zdziwił jego losem. A co do Edelmana to może nie chciałam, żeby mi zalatywał mięśniakiem, ale gościem, który raczej się nie patyczkuje, nie przebiera w słowach i generalnie ma dość trudny charakter i nie jest najmilszy w, nazwijmy to, obejściu.

      A spam usunę, tylko chyba znów piszę nie z tego konta, co trzeba...
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Są świetni! Takie aktorstwo, no po prostu aż miło patrzeć ;) Tak w sumie to nie wiem czemu tyle zwlekałam z oglądaniem... chyba chodziło mi o to, że sporo sezonów. Ale i tak warto :D
      1,2 - hej no mogłabyś powiedzieć coś więcej! Nie ładnie tak robić komuś chętkę, a później nic :P
      Taa podpunkt c jest zabójczy ^^
      Hassliebe? Mój niemiecki to jakaś ledwie podstawa, więc... no, bez takich. O co z tym chodzi? Hej a o Idzie to nie wiedziałam, że taka jest... znaczy, że nie potrafi nienawidzić ^^
      Ehh, to troszkę wada postaci historycznych - zawsze można dokopać się jak skończyli zanim się doczyta opowiadanie... A Edelman ma trudny charakter, ale żeby polecieć i komuś twarzyczkę upiększyć tak bez namysłu? Wychodzi na strasznie porywczego.

      Czyli, że będę pierwsza? :D

      Usuń
    3. Nie mogę powiedzieć więcej, buzia na kłódkę, wyrzucam kliczyk!
      Hasslibie to miłość i nienawiść jednocześnie, ale w sumie nazwałam tę relację z braku lepszego określenia, więc nie sugerowałabym się :D
      Uwierz mi, kilka osób w ogóle nie pomyślało, że Anielewicz i Edelman to postaci historyczne, wręcz nie zwrócili na nie uwagi pod tym kątem... Ja nie wiem, czego w tych szkołach uczą :D

      Usuń
  2. No, dawno nie miałam takich zaległości, jakie sobie narobiłam w te wakacje, ale już jestem i komentuję.
    Podobały mi się fragmenty z Baśką, fajnie pokazałaś jej proces dojrzewania, bo chyba tak to mogę nazwać. Zmiany poglądów, jakiś upadek ideałów (bo ci, co z nią pracują wydawali się idealni, a jednak nie do końca). Brakuje mi chyba więcej punktu widzenia Racheli. Bo jest rzeczywiście trochę... Może tak: zaskakuje mnie. Siedziała ponad dwa miesiące w klasztorze, odizolowana od świata i to logiczne, że teraz chce się wygadać, ale podobnie jak Fausta intryguje mnie to, że nie stała się w żaden sposób bardziej poważna. Wydaje się, że w żaden sposób to na nią nie wpłynęło, a to przecież nieprawda.
    Ostatnio oglądałam zwiastun Fausta i znowu w jego roli widzę tylko i wyłącznie Toma (nie żeby mi to przeszkadzało, hehehe). Pasuje do niego, no.
    Co tu jeszcze... O, postawa Idy, bo to też przykuło moją większą uwagę. Jest bardzo realistyczna, tak sądzę. W ogóle lubię ją, to już chyba gdzieś wspominałam.
    Odwalasz kawał dobrej roboty, no :)
    Pozdrawiam i przepraszam za długą nieobecność

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie krzycz na mnie, że znowu mam zaległości XD. Tzn miałam, już nie mam.
    Podobało mi się, bo było dużo Fausta, Racheli Fausta i Racheli. ;) Nie moja wina, że ciągnie mnie do jakiegoś wątku romantycznego - czy to z Rachelą, czy z Baśką. :D Musisz mi to wybaczyć.
    Zastanawiam się, dlaczego Veit tak upodobał ją sobie. Odwiedza ją dość, hm, można powiedzieć, że często? No i ogólnie spełnia nawet "zachcianki" typu ten spacer.
    Rachela gadatliwa się zrobiła, ale nie ma co się dziwić - tyle czasu była w odosobnieniu, w końcu może pogadać.
    Te dwa morderstwa to chyba będzie większa sprawa, co?
    Mam wrażenie, że Ida może wpaść w pewne kłopoty przez Steina. Ale mój zmysł przewidywania przyszłości jest do dupy, więc no...

    Całuski!

    OdpowiedzUsuń
  4. No i jestem z powrotem. Rozdział przeczytałam jakiś czas po publikacji, ale myśli mi się plątały i nie mogłam napisać nic sensownego. Muszę się przyznać, że ta opowieść wojenna zaczyna być coraz bardziej wciągająca. Przy czym widać proces dojrzewania nie tylko Basi. Twoi bohaterowie zmieniają się w pewien sposób wraz z upływem czasu. Widać to, choćby w przypadku Fausta, Racheli, Idy... Czytając można odkryć różnorodność charakterów i losów ludzi w niełatwym wojennym rozgardiaszu. Czyżby nasz tajemniczy Niemiec przeczuwał kłopoty? Te dwa morderstwa z wszelką pewnością zapowiadają nadchodzące zmiany. Opieka nad Rachelą najwyraźniej, zbytnio mu nie ciąży, ale kto zrozumie mężczyznę?? Opisujesz wszystko z rozwagą i niezwykle dojrzale, a jednocześnie bez sentymentów. Czytelnik dzięki Tobie przeżywa te opisanie zdarzenia tak, jakby żył razem z bohaterami. Czekam na kolejną część z nadzieją na spotkanie z przyjaciółmi...

    OdpowiedzUsuń
  5. Fantastyczne!
    Niemal tak samo wciągające jak "Czas Honoru"
    Teraz nie mam czasu dużo pisać, ale powiem tylko, że materiały, które zgromadziłaś,przydadzą mi się. Ja też piszę powieść z czasów II Wojny Światowej.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A można je gdzieś poczytać, czy raczej piszesz do szuflady?

      Usuń