sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział dwudziesty ósmy

Wrzesień 1942 r., Warszawa, strona aryjska
     – Nie nazywaj mnie tak. Niech nigdy więcej nie przyjdzie ci do głowy zwrócić się do mnie w ten sposób! – warknęła, naciągając koc na nagie ramiona.
     Faust nie skomentował. Wsadził tylko ręce do kieszeni spodni i stał tak przez chwilę, wpatrując się w podłogę. Potem gwałtownie podniósł głowę, nabrał powietrza w płuca. Uderzając dłońmi w uda, rzucił jakby nigdy nic:
     – Przyniosłem kilka twoich rzeczy. Jakieś ubrania, książkę.
     – Książkę? – zapytała nieco podejrzliwym tonem, jeszcze bardziej wciskając się w zagłówek łóżka, gdy mężczyzna wykonał gwałtowny ruch. On tylko podniósł z podłogi plecak, którego wcześniej nie zauważyła.
     – Goethego. Domyśliłem się, że należała do ciebie.
     Dziewczyna milczała, zaciskając tylko usta. Niemiec stał przez chwilę z plecakiem, a potem, zauważywszy, że nie ma zamiaru go od niego wziąć, położył go w nogach łóżka. Oczyścił gardło, wyraźnie zakłopotany jej irracjonalnym zachowaniem. Z pewnością nie tak wyobrażał sobie to spotkanie.
     – W istocie, to moja książka. Zastanawia mnie, jak ty wszedłeś w jej posiadanie – powiedziała w końcu.
     – To długa historia. Zapewniam cię, że jej nie ukradłem.
     Kiedy i na to nie odpowiedziała, Faust raz jeszcze chrząknął, a potem usiadł w tym samym miejscu, w którym siedział wcześniej. Tym razem jednak oparł ręce na podciągniętych pod brodę kolanach i ze zmarszczonym czołem, poświęcając temu więcej uwagi niż by należało, zaczął paznokciem jednej ręki wyciągać brud spod paznokci drugiej ręki. Rachela, zastanawiając się, jaki właściwie był prawdziwy powód jego wizyty o tak dziwnej porze, sięgnęła po sweter, zarzucony na zagłówek łóżka, a potem wciągnęła go na ramiona, ciągle dbając o to, by kołdra nie opadła nawet na centymetr, chociaż mężczyzna zdawał się nie wykazywać żadnego zainteresowania, zarówno jej działaniami, jak i ciałem. Ani teraz, ani nigdy. Ale prowokować nie chciała.
     – Jak rozumiem, przyniosłeś mi te rzeczy, bo nie zamierzasz mnie stąd zabrać?
     Faust przerwał czyszczenie paznokci, westchnął. Kiedy podniósł głowę, zauważyła ten denerwujący, wyrażający współczucie wzrok i wyraz twarzy: zmarszczone brwi oraz zaciśnięte usta, jakby naprawdę fizycznie coś sprawiało mu ból.
     – Aż tak ci tu źle? – zapytał zamiast odpowiedzieć.
     Potarła dłonią twarz.
     – Nie, to nie tak, że jest mi źle… Nie jest najgorzej. Przynajmniej nikt nie próbuje mnie siłą przechrzcić, czego się, przyznaję, obawiałam. Ale czuję się samotna. Już wolałabym chować się w twoim mieszkaniu – zamilkła, kiedy zdała sobie sprawę, co powiedziała. Absolutnie nie wierzyła, że mogła coś takiego powiedzieć! Na głos!
     Faust uśmiechnął się nieznacznie, choć czoło wciąż miał zmarszczone. Uśmiech był udawany, widziała to.
     – Przykro mi, tam nie możesz wrócić. Ale mogę zabrać cię gdzieś indziej, chociaż to nie będzie proste. Nie wiem, czy rozumiesz, ale to bardzo ważne, byś w stu procentach uwierzyła, że jesteś Reni Soderberg. Musisz s t a ć  s i ę  Reni Soderberg. Tu cię mogą przygotować do tej roli. Chciałbym, by to siostry zakonne się tobą zajmowały. Ufam im.
     Blumówna potarła dłonią czoło, nagle zmęczona tą rozmową. Miała niejasne przeczucie, że zmierza ona dokładnie donikąd.
     – To nie jest takie proste jak myślisz! – burknęła, wyraźnie podenerwowana.
     Mężczyzna prychnął. Kręcił głową z niedowierzaniem, wpatrując się w kąt pokoju. Potem, jakby podjął jakąś decyzję, wstał energicznie, co nieco kolidowało z jego opłakanym wyglądem i zmęczoną twarzą, a potem podszedł do łóżka. Rachela skuliła się mimowolnie, ale on tylko położył dłoń na jej ramieniu, a potem, co było dla niej absolutnie zaskakujące, pocałował ją w czoło, chociaż nigdy wcześniej tego nie robił.
     – Nie urodziłem się Faustem – powiedział.
     Kiedy otworzyła oczy, już go nie było. Gdyby nie plecach leżący w nogach łóżka, pomyślałaby, że spotkanie z agentem tylko jej się przyśniło.
***
     Dzień był wyjątkowo ładny i ciepły, jak na wrzesień w tej części kraju. Słońce, choć stało już wysoko na niebie, nadal świeciło mocno. Jakub Woyciechowski pomyślał, że nie powinien zakładać skórzanej kurtki, tylko marynarkę. Z drugiej strony, skórzana kurtka była bardziej stylowa, bardziej emblematyczna. Młodzieniec w skórzanej kurtce i wypastowanych na wysoki połysk oficerkach mówił sam za siebie: jestem w konspiracji.
     Palcem wskazującym zadarł do góry daszek kaszkietu, podrapał się po mokrym od potu czole. Spojrzał w prawo, potem w lewo. Usiadł wygodniej, lekko podenerwowany spojrzał na zegarek. Było pięć po trzeciej. Spóźniał się.
     Parkowa alejka przy której siedział, była dosłownie wymieciona z ludzi. Za swoimi plecami słyszał kwaczące kaczki, które taplały się w niewielkim jeziorku. Poza tym, w parku panowała kompletna cisza. Zauważy każdego, kto zbliży się ścieżką do tej ławki pod drzewem. Siąknął nosem. Od kilku dni męczyło go przeziębienie. Podniósł głowę do góry, zamknął oczy, postanowiwszy skorzystać z tak pięknej pogody. W takiej ciszy jak ta, z pewnością usłyszy kroki.
     – Jest pan nieostrożny.
     Drgnął, wyraźnie zaskoczony. Nie słyszał kroków, a oto jednak, tuż obok niego na ławce siedział jego zwierzchnik, Inżynier. Inżynier miał na oko lat czterdzieści kilka, szpakowate, wiecznie wyglądające na przetłuszczone włosy, które zwykł był zaczesywać do tyłu, a do tego miał irytujący zwyczaj przeczesywania ich dłonią. Mężczyzna miał pociągłą, niezbyt przystojną twarz o wyraźnym, lekko wysuniętym do przodu, spiczastym podbródku i zapadniętych policzkach, wąskie, blade usta oraz równie spiczasty co podbródek nos. Nosił okrągłe okulary w drucianych oprawkach, które sprawiały, że jego wysokie czoło zdawało się być dziwnie wypukłe. Inżynier był również ponadprzeciętnie wysoki, więc nie pasowało na niego żadne ubranie: rękawy koszul, płaszczy czy spodni zawsze były zbyt krótkie, więc konspirator wyglądał idiotycznie, cokolwiek by na siebie włożył. Po każdym spotkaniu z Inżynierem Kuba zastanawiał się, co ten człowiek robił przed wojną. Faktem było, że jego zwierzchnik był typem człowieka, który życie traktuje bardzo serio oraz posiada surowe zasady, których każe przestrzegać każdemu swemu podwładnemu, a jednak mimo wszystko nie wyobrażał go sobie jako wojskowego. Absolutnie.
     – A pan się spóźnił.
     Inżynier zacisnął usta, wyraźnie niezadowolony.
     – Podobno to coś pilnego – burknął, poprawiając jednocześnie poły płaszcza i rozglądając się nerwowo.
     To była kolejna cecha tego człowieka: nigdy nie patrzył w oczy swemu rozmówcy. Wzrok miał wiecznie rozbiegany, jakby ciągle sprawdzał, czy nie jest śledzony. Kuba uważał, że to niezdrowe, ale nie komentował ostrożności zwierzchnika. Rzadko komentował cokolwiek, co było związane z Inżynierem, ponieważ nie chciał mu się narażać.
     – Chciałbym ponowić moją prośbę o skierowanie mnie do jakiejś bardziej serio pracy. Już mówiłem, że mam poczucie, iż marnuję się w sabotażu.
     Mężczyzna przez chwilę milczał, chociaż kiwał głową, zupełnie tak, jakby się spodziewał, że Woyciechowski coś takiego powie.
     – Co na to Czarny? – zapytał w końcu, przeczesując dłonią włosy.
     – Mam jego błogosławieństwo – odparł, uśmiechając się szeroko. Inżynier zmierzył go wzrokiem, jakby chciał powiedzieć „a więc i on ma cię dość?”
     – Występuje pan z tą prośbą oficjalnie? – Patrzył gdzieś w przestrzeń przed sobą. Jakub miał wielką ochotę westchnąć z poirytowaniem.
     – Tak jest.
     Milczeli, czekając aż przejdą mimo dwie młode kobiety. Woyciechowski uśmiechnął się do obu i ukłonił, natomiast starszy mężczyzna zachowywał się, jakby ich kompletnie nie dostrzegał.
     – Co pan ma na myśli mówiąc o pracy, która byłaby bardziej serio?
     – Wywiad, kontrwywiad, wyroki – odpowiedział niemal natychmiast, tak lekko, jakby mówił o pogodzie.
     To chyba był pierwszy raz, kiedy Inżynier na niego spojrzał. Wyglądał na szczerze zdziwionego.
     – To, czego pan chce, nie leży w gestii KWC* – powiedział jednak zupełnie spokojnym głosem. Kuba odpowiedział na to oszczędnym uśmiechem.
     – Doskonale o tym wiem. Myślałem jednak – usiadł wygodniej, obracając się w stronę swego rozmówcy – że z KWC można się wkręcić do ZWZ**.
     – To są poważne sprawy, Kuba. – Inżynier spiorunował go wzrokiem. – Nie zabawa. Nie ma drogi na skróty.
     Woyciechowski milczał przez chwilę, przygryzając dolną wargę. Czuł jednak, że jeśli teraz zrezygnuje, to zanudzi się na śmierć w grupie sabotażowej. W końcu chciał zostać zapamiętany, chciał walczyć naprawdę, to znaczy zbrojnie. Chciał widzieć natychmiastowe efekty swojej walki. A poza tym, gdyby znalazł się w wywiadzie, może udałoby mu się ustalić, kim jest ten Niemiec, z którym ciągle spotykała się matka.
     – Ale powie mi pan, jak tam się dostać? – zaryzykował.
     Inżynier uśmiechnął się nieznacznie.
     – Szkoła podchorążych, Kuba. Szkoła podchorążych i dużo cierpliwości. Z twoim temperamentem nie przewiduję sukcesu, ale próbować możesz.
***
     Basia, przepychając się między ludźmi, pomyślała, że życie na własny rachunek jest nie tylko trudne, ale także drogie. Ściskając w dłoni schowane w kieszeni płaszcza banknoty, próbowała wydostać się z bazaru. I tak niczego tu dla siebie nie znajdzie.
     W powietrzu cuchnęło sierścią, ptasimi odchodami i bimbrem. Z każdej strony atakowały ją czerwone od krzyku, zapocone twarze sprzedawców, którzy próbowali sprzedać swoje produkty: alkohol, koty, kury, ziemniaki, dywany, firany. Na bazarze można było kupić wszystko, jeśli wiedziało się, gdzie powinno się szukać. Basia jednak nie szukała niczego. Chciała tylko przedostać się do innej części miasta. Teraz żałowała, że wybrała tę drogę na skróty.
     Nie raz i nie dwa Majcher czy Kuba w zawoalowany sposób przekazywali jej informację, że na bazarze można kupić nie tylko to, co widać. Na takich bazarach jak ten handlowało się bronią i fałszywymi papierami. Ale nigdy tego nie potrzebowała, dlatego nawet nie wiedziała, jak w tym tłumie znaleźć potencjalnych sprzedających. Czymś w końcu musieli się różnić…
     Przed sobą zauważyła, jak jakiś mężczyzna wyciąga portfel z kieszeni grubasa. Miała nad tym przejść obojętnie, w końcu to nie ją okradano, ale pomyślała, że to niewłaściwie. Jest przecież świadkiem przestępstwa, a przestępstwa powinno się piętnować. Dlatego też przepchnęła się czym prędzej ku okradanemu jegomościowi, który był zajęty targowaniem się ze sprzedawcą dywanów i złapała złodzieja za rękę.
     – Co do… – Złodziej próbował wyszarpnąć dłoń z uścisku, więc odwrócił się w jej stronę. Baśka już miała wołać mundurowego, ale na widok twarzy złodzieja zamarła z otwartymi ustami.
     Złapała Majchra.
     – Co robisz?! – zapytała zduszonym głosem.
     Poczuła, jak chłopak wyswobadza się z jej osłabionego zaskoczeniem uścisku. Majcher poprawił marynarkę i kaszkiet, wzruszając ramionami.
     – To nie interes panienki – odburknął, rozglądając się gorączkowo. Na pewno szukał drogi ucieczki.
     Barbara nie chciała, by jej uciekł, więc czym prędzej położyła mu dłoń na plecach i pchnęła lekko w kierunku jednej z bram. Tam z pewnością było ciszej, liczyła, że uda jej się porozmawiać z chłopakiem.
     – Chodź – mruknęła.
     – Basiu, posłuchaj. Nie będziem rozmawiać, bo i nie ma o czym.
     Jankowska wydęła policzki, a potem głośno wypuściła powietrze.
     – Nie ma? Jak to: nie ma?! Przecież widziałam! – Gwałtownym ruchem dłoni wskazała na plac, na którym rozłożył się bazar. – Chciałeś go okraść! I byłbyś okradł, gdybym nie złapała cię za rękę.
     Majcher zrobił głupią minę. Nie kwapiąc się do odpowiedzi, powolnym ruchem podrapał się za kołnierzem, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią i w ten sposób chciał zyskać na czasie. Dziewczyna wpatrywała się w niego intensywnie, nawet nie mrugając. Zaczęło go to peszyć, bo uciekł wzrokiem, kiedy odpowiadał:
     – To nie jest proste. Ja go nie okradałem. – Jankowska spiorunowała go wzrokiem. – To znaczy okradałem, ale biednemu zabrać nie chciałem, zgodzi się chyba panienka. To arbajt*** jak każdy inny.
     – Arbajt! – westchnęła, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy.
     Wiele się mówiło o praskich chłopakach: że to zabijaki, złodzieje, cwaniaki, że szukają guza. Do tej pory myślała, że to jedynie stereotyp, łatka, którą ktoś przyszył mieszkańcom Pragi, ale teraz okazało się, że to mogła być prawda. Gorzej, że przekonała się o tym, kiedy mogła oskarżyć o to wszystko człowieka, którego uważała za przyjaciela. Za współpracownika. Dotąd żyła w przeświadczeniu, że konspiratorzy to ludzie o nieposzlakowanej opinii, szlachetni i dobrzy, bez plam na honorze.
     To wszystko to tylko złudzenie, ludzie zawsze będą tylko ludźmi.
     – Baśka, tobie się chyba wydaje, że życie jest proste. Masz wszystko, zawsze jesteś alegancka****, wysłowić się umiesz. Widać, że ty z dobrego domu jesteś. A ja andrus***** jestem. I nikt więcej. Ja rodzinę utrzymać muszę, bo ojca nie mam: uczciwą pracą oczywista, ale jak się nie da, to i nieuczciwą. – Zawiesił na chwilę głos i przyglądał jej się z uwagą, mrużąc oczy. – Ale ty mnie, panna, za belki****** nie dasz?
     Baśka przełknęła głośno ślinę. Musiała zadecydować, chociaż zdawało się, że zadecydowała już na placu targowym. Teraz wystarczyło to powiedzieć. Nic nie mogła poradzić, że nie mogła zrozumieć, co do niej mówił, ponieważ posługiwali się zupełnie innymi kategoriami moralnymi.
     – Nie.
     Majcher pokiwał głową, dając jej znak, że rozumie i docenia, a potem po prostu odwrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając ją samą.
     Naprawdę żałowała, że wybrała drogę na skróty.
***
     Wrzesień 1942 r., gdzieś w Generalnym Gubernatorstwie lub Trzeciej Rzeszy
     Irena wpatrywała się w belki nad swoją głową. Spała na najniższej pryczy, więc miała niewiele miejsca. Właściwie nie mogła się nawet swobodnie przewrócić z boku na bok, ale już nauczyła się, jak nie uderzać głową o deski. Przynajmniej tyle.
     Westchnęła głęboko, pocierając dłońmi twarz. Oczy szczypały, więc mocno zacisnęła powieki, chociaż wiedziała, że to nie przyniesie ulgi. Głowa bolała ją nieznośnie, ale i do tego bólu zdążyła się przyzwyczaić. Z pewnością był spowodowany wszystkimi chemikaliami, których używano w fabryce, w której zmuszano ich do pracy. Ręce i plecy raz po raz przeszywał ostry ból, z reguły wtedy, gdy poruszyła się nierozważnie lub zbyt gwałtownie.
     Irena doskonale wiedziała, że gdyby nie świadomość tego, że Racheli ktoś pomógł, z pewnością dawno by się poddała. Teraz jednak miała cel. Jeśli tylko żadne niezależne od niej siły nie zdecydują, że ma umrzeć, zamierzała przetrwać. Musiała w końcu po tym wszystkim wrócić do Warszawy i odszukać Rachelę. Przecież to jeszcze dziecko!
     Nie mogąc spać lubiła sobie wyobrażać, co też robi jej córka i jak się ma. Niejaką ulgę przynosiło wymyślanie historyjek. Blumowa była święcie przekonana, że nawet jeśli Racheli nie udało się uciec z getta, to jest pod opieką Mordechaja. Ten chłopak kochał ją, był dla niej dobry oraz czuły, więc przy jego boku nie mogła stać jej się żadna krzywda. A jeśli jej się udało, to miała nadzieję, że trafiła na dobrych ludzi, którzy nie mieli interesu w wykorzystywaniu naiwności Racheli. Swoją drogą, chyba najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby Rachela uciekła wraz z Anielewiczem. Może razem udałoby im się przedostać na południe, a potem do Ameryki. Tam mogliby rozpocząć nowe, bezpieczne życie, tak jak zaplanował to Mordechaj. Irena żałowała, że chłopak nie miał okazji wprowadzić swego planu w życie. Teraz nie musiałaby nic sobie wymyślać, bo wiedziałaby, że jej dziecko jest bezpieczne.
     Przewróciła się na bok, westchnęła. A gdyby tak…
     – Czego tam się tak tłuczesz? Śpij, kiedy możesz! – skarcił ją ostry, kobiecy głos z górnej pryczy.
     Irena nie odpowiedziała, ale usłuchała kobiety. Zamknęła oczy, projektując sobie cudownie bezpieczne życie Racheli.

*Kierownictwo Walki Cywilnej
**Związek Walki Zbrojnej
*** Gwara warszawska: praca
**** Gwara: elegancka
***** Gwara: ulicznik, spryciarz
****** Gwara: kraty, więzienie

Nah, nie jestem zadowolona z tego rozdziału, ale lepszy nie będzie. W następnym dokonamy skoku w czasie i najprawdopodobniej wrócimy do getta, jeśli rozdział nie zrobi się nagle za długi, by wrzucić go w całości. W sumie możecie się przygotować na powrót Idy, Mordki, Marka i Janka Steina.
Ze spraw ogólnych: w środę mam obronę licencjatu, więc proszę o trzymanie kciuków!

Inna sprawa jest taka, że mam kolejnego, nowego bloga. Tym razem jest to zbiór krótkich opowiadań, głównie porzuconych pomysłów, parodii, fików, może jakiś felieton też się nada i innych odrzutów mojej wyobraźni. Na razie wisi na nim jeden tekst, ale w przyszły weekend powinien pojawić się kolejny (planuję publikować jeden tekst w miesiącu). Także zapraszam. Urzęduję o TU, pod tym adresem. 

7 komentarzy:

  1. To będzie chyba mój czwarty lub piąty komentarz dzisiaj... w dodatku z rzędu, więc nie bij, jak okaże się, że dość nieskładny (i natabene spóźniony). W ogóle to konam z tego kopanego przeziębienia, więc przynajmniej mam czym się usprawiedliwić ;)
    Coś mi się zdaje, że ta środa minęła, więc spaliłam... mam nadzieję, że poszlo ci bardzo dobrze i jestem przekonana, że wybrnęłaś wybornie ^^
    A rozdział rzeczywiscie dość nietypowy...
    Te odwiedziny Veita takie jakieś... rozmemłane. Bo, z jednej strony Rachela na niego czekała i było jej do niego tęskno, a potraktowała go cokolwiek chłodno. I czemu, no czemu (!) Faust tak szybko się ulotnił? Ugh to się naczekałam na spotkanie, nacieszyłam, a tu zamienili ledwie kilka słów i poszedł sobie. Szkoda...
    Kubuś natomiast i jego wdzianko, no i jego spotkanie wespół z towarzyszem było ciut zabawne. Miało w sobie tę lekkość opisu, takie, bardzo przyjemne w odbiorze, droczenie się z czytelnikiem. To ubranie i jego oczywistość były przeurocze. To jak Inżynier potraktował Kubusia i go zgasił też świetne. No, ale Woyciechowski sie nie dał! Ale, że mu sie sabotaż znudził? To może trzeba było bardziej się przykładać, a nie tak śpieszyć do zabjania? Tak po prawdzie łatwiej powiedzieć, niż zrobić...
    Baśka i Majcher to dobiero bylo spotkanie! Nieźle się facet wkopał i pokazał, że kiepski z niego złodziej, skoro ludzie wokół go widzieli :P Uwielbiam, gdy tak wrzucasz do tekstu gwarę - nadaje to klimatu, a znaczenia tych słów niekoniecznie łatwo się domyślić, więc wdzięczna jestem za przypisy ;) W każdym razie w tym fragmencie widać jak wychowana jest Basia, a przy tym jak nieżyciowa jest jej postawa w czasach, w których przyszło jej żyć. To trochę ironiczne, że to, co odpowiednie i poprawne musi być negowane ze względów czysto praktycznych.
    To Irena żyje?! Byłam święcie przekonana, że ona nie żyje... Powiedziałabym, że mi ulżyło, ale nie wiem, czy to aby naprawdę dobrze. Czy rzeczywiście lepiej prowadzić takie życie niz umrzeć? Nie wiem i wolę nigdy sie nie dowiedzieć. W każdymrazie dobrze, że może mieć przynajmniej nadzieję, że Rachela zyje i ma sie dobrze. Widać, że wciąż ma powód do egzystowania, że walczy i mam nadzieję, że jakoś jej się uda przetrwać to wszystko.
    Tak w ogóle to założyłam bloga i, jak byś chciała, to wpadaj śmiało na rant-czarodzieja.blogspot.com
    A na ten nowy twój blog postaram się wpaść możliwie szybko, choć przede mną jeszcze cała sterta do przeczytania i skomentowania... ach, zejdzie się dzisiaj.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spotkanie Veita i Racheli miało być rozmemłane i ostatecznie okazać się bezsensownym, więc nie mam nic na jego obronę :)
      Kubusia bardzo loffciam i Kubusia będzie dużo. Nie wiem, czy Inżynier jeszcze się pojawi, może...
      Majcher jest kiepskim złodziejem, ale i Basia jest kiepską moralistką (moralizatorką?), więc wszystko poszło według planu :)
      A Irena żyje, a jakże, żyje i jeszcze pożyje.

      Usuń
  2. Jaka ta Rachela nerwowa! Widzę, że faktycznie nie może w tym klasztorze wytrzymać, ale cóż - musi, nie ma wyboru. A wśród sióstr nie ma żadnej, z którą mogłaby porozmawiać? oO Jej rozmowa, spotkanie z Faustem pozostawiło u mnie odczucie pt. "aleosochozi". Veit przyszedł tylko po to, żeby przynieść jej ubrania i książkę? Na pewno tylko po to? ;> No a pocałunek w czoło i wyznanie Racheli, że wolałaby chować się w mieszkaniu Fausta - aż się uśmiechnęłam, aww.
    Kuba mnie trochę irytuje swoją brawurą i tym, że za wszelką cenę chciałby robić "coś ważniejszego", ciągle stara się pokazywać, że tak, on jest w konspiracji! To momentami denerwujące, ale z drugiej strony takie... urocze, nosz. Podoba mi się ponadto to, jak pokazałaś postać Inżyniera - ile szczegółów zawarłaś w jednym opisie, dzięki któremu mogłam sobie już nakreślić wygląd tego bohatera tak, bym umiała go z łatwością odróżnić od reszty.
    Spotkanie Basi i Majchra mnie zaskoczyło, nie spodziewałabym się po nim kradzieży, mimo iż nie miałam go za szczególnie trzymającą się przepisów osobę. ;) Niemniej to jego przekonanie o tym, że zwinięcie portfela arbajtowi nie jest złe, nawet trafiło do mnie i nadało wyraźniejszego charakteru Majchrowi. Pisałam już, że uwielbiam jego gwarę? <3
    Podoba mi się wola walki Ireny. Mam nadzieję, że zamierzasz w następnym rozdziale (rozdziałach?) rozwinąć trochę ten wątek, bo bym z chęcią przeczytała coś więcej na ten temat. :3
    Komentarz - jak na mnie - aż za długi, sama się sobie dziwię! XD Pracuję ciągle nad sensownością wypowiedzi, pracuję! XD
    Kłaniam się!

    PS A "Dom", Twój konkursowy tekst, jest przeprzeprzegenialny i serdecznie Ci gratuluję! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak już pisałam wcześniej, spotkanie Racheli i Veita miało zostawiać z WTF, bo Veit zachował się głupio oraz nielogicznie. Po prostu.
      Kubę, też jak już pisałam, bardzo loffciam, loffciam jego brawurę aż ocierającą się o głupotę. Inżynier ma pierwowzór w rzeczywistości, pierwowzór, który dobrze znam, stąd tyle szczegółów i wiernie odwzorowanych form zachowania oraz wrażenia, jakie to robi na człowieku. Ech, a miałam się wystrzegać przenoszenia rzeczywistości w opko! Ale jakoś nie mogłam się powstrzymać.
      Meh, też lubię Majchra i lubię używać gwary, aż szkoda, że nie ma już warszawiaków, żeby móc ich posłuchać, na ile rzeczywiście jej używali!
      O Irenie jeszcze będzie. Co prawda nie jakoś ogromnie dużo, ale od czasu do czasu będzie się pojawiać.

      I dziękuję. Widziałam, że też brałaś udział w tym konkursie. Ciekawa jestem, o czym pisałaś, bo podobno tylko kilka osób napisało rzeczywiście o więzieniu.

      Usuń
  3. W końcu doczytałam!
    Najbardziej podobał mi się fragment z Baśką. Pewnie dlatego, że znowu mnie zdenerwowała. Mimo wszystko, to wojna i każdy radzi sobie jak potrafi. Kradnie? Trudno, pewnie musi :<. Nie wiem czemu, ale jakoś żal mi było Majchra, no.

    Kuba! Kuba chce czegoś więcej, Kubie już się znudził sabotaż. Ciekawe, co z tego wyjdzie.

    I Irena się pojawiła. W sumie myślałam, że już jej nie pokażesz jakoś, ale fajnie, że, hm, dbasz, o każdego swojego bohatera.

    No i na koniec - całusek w czoło Fausta. Bardzo fajnie jej powiedział, że nie urodził się Faustem. Mam nadzieję, że Racheli uda się stać Reni. Polubiłam ją.

    Całuski : *

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co tak wszyscy z tym całuskiem w czoło? To jakieś kawaii i słodziaszcze mi wyszło czy co? :D

      Baśka chyba każdego trochę wkurza, to muszę przyznać :D
      Co do Kuby, to ja bym się obawiała, że nie wyjdzie mu to na dobre, ale z drugiej strony loffciam tę postać i jeszcze nie wiem, czy umiem ją skrzywdzić :)

      Usuń
  4. Niezwykła historia. Bardzo mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń