Nim zaczniecie czytać, chcę ostrzec, iż nasz bohater w
pewnym momencie zaczyna bardzo źle myśleć o Polakach. Nie jest to jednak
przytyk narodowy, a raczej rozważania dotyczące kondycji ludzkiej w ogólności.
Chociaż może z drugiej strony liczę też na ciekawą dyskusję na ten temat.
Sierpień
1942 r., Warszawa, getto
–
Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego Rachela nie pojawiła się dziś w szpitalu? Ten
numer, który jej dałem, mógłby ją uratować, a teraz nie wiadomo, co robić. –
Marek pojawił się w pokoju nie wiadomo skąd. Usiadł przy stole naprzeciw Mordechaja.
– Nie wiem – odpowiedział ten ze
wzruszeniem ramion.
– Bzdura! – burknął Edelman. – Przecież
byłeś u niej.
– Byłem, ale jej nie znalazłem.
W polu widzenia Anielewicza pojawiła się
też Mira. Stanęła za Markiem, zaplotła ręce na piersi, patrzyła wyczekująco.
– Musiała tam być. Gdzie indziej mogłaby
iść?
– Jeśli mi nie wierzysz, idź tam.
Sprawdź.
– Sugerujesz, że uciekła? Jak? – zapytała
Mira z zainteresowaniem, podchodząc do niego.
Mordechaj podniósł wzrok. Mira była
absolutnym przeciwieństwem Racheli. Bliżej jej było do Idy Rosenfarb, szkoda,
że nie zdążyła jej poznać, na pewno by się dogadały. Chociaż cholera wie, co
stało się z Idą. Jeśli pojechała z transportem, stracili łącznika. Jeśli nie,
może jest jeszcze jakaś nadzieja. Może nawet mógłby wtedy zaryzykować i
spróbować wysłać ją na przeszpiegi? Kto wie, może za parę miesięcy
Rosenfarbówna spotka Rachelę na ulicy: nową, dobrze wyglądającą Rachelę z
nowymi imieniem i nazwiskiem…
– Mordechaju? – mruknęła kobieta.
Anielewicz podniósł wzrok.
– To nie ma znaczenia, jak. Racheli nie ma.
I wątpię, bym miał ją jeszcze kiedyś zobaczyć.
***
Sierpień
1942 r., Warszawa, strona aryjska
Zapalił
nowego papierosa od tego, którego właśnie kończył. Wcisnął peta w popielniczkę,
z zadowoleniem zauważając, iż jego dłonie prawie się nie trzęsą. Zaciągnął się,
wyobrażając sobie dym wypełniający jego płuca. Jak na zdjęciu rentgenowskim.
W pokoju przesłuchań było cicho.
Tymczasowo, ale chciałby rozciągnąć tę chwilę do w i e c z n e g o tymczasem. Najpierw
ciszę przerwało brzęczenie muchy lub innego owada, który obijał się o małe,
zakratowane okienko. Potem usłyszał trzask krat, ciężkie kroki w korytarzu.
Westchnął.
Drzwi pokoju przesłuchań otworzyły się.
Dwóch żołnierzy wprowadziło więźnia. Nie, nie „wprowadziło”. Wciągnęło. Rzucili
go jak szmacianą kukłę na zydel, z którego omal nie spadł. Podporucznik z
niesmakiem przyglądał się bosym, obitym i krwawiącym stopom więźnia. W zasadzie
bezkształtne kawały mięsa trudno było już nazwać stopami. Językiem
przesunął powoli dopalającego się
papierosa do kącika ust, czując w ustach nieprzyjemny smak żółci oraz tytoniu.
Otworzył tekturową teczkę, przerzucił
kilka kartek, protokołów poprzednich przesłuchań: wszystkie sprowadzały się do
jednego wniosku: przesłuchiwany nie chciał współpracować.
– Tak, tak, tak – powiedział bardziej do
siebie niż do więźnia. – Mam nadzieję, że tym razem będzie pan bardziej skłonny
rozmawiać, panie Wachowicz.
Mężczyzna podniósł głowę. Veit przyglądał
mu się przez chwilę. Wachowicz miał wąskie usta, kanciasty, mocno wysunięty
podbródek, szeroki, złamany nos. Oczy miał jakieś rybie, wodniste. Brwi
szerokie, zrośnięte ze sobą. Ciemne włosy wyglądały tak, jakby wyrastały mu
wprost z niewysokiego czoła. Nie był zbyt wysoki, nie miał imponującej postury.
Może dlatego, że siedział zgarbiony. Veit nie dawał mu więcej niż trzydzieści,
może trzydzieści pięć lat. Trudno określić wiek kogoś, kto od niemal miesiąca
siedzi w areszcie, kogoś, kto jest systematycznie… przesłuchiwany.
Boelke wyjął papierosa z ust, zdusił żar na
małej górce petów w popielniczce. Uśmiechnął się uprzejmie, a mimo to wciąż
paskudnie. Złowrogo. Ćwiczył taki uśmiech.
– Wolałbym nie narażać pana, Wachowicz, na
kolejne tortury. Metody – tu przerwał i wstał, obszedł biurko, stając za
plecami więźnia – choć barbarzyńskie, to z reguły są skuteczne. Nie podobają mi
się, to prawda. Nie jestem sadystą – stwierdził słodkim głosem, który sugerował
coś zupełnie innego. – Widzi pan przecież, panie Wachowicz, że nie jestem
sadystą – ja z panem tylko rozmawiam, nic więcej. Ba, ja się brzydzę używać
tortur. A mimo wszystko je doceniam. Pan sobie wyobrazi, że Inkwizycja
stosowała tortury, dzięki czemu łapała heretyków oraz czarownice. My też w
zasadzie urządzamy takie polowania na czarownice.
Więzień nie zareagował, nie skomentował.
Veit nie spodziewał się, że zareaguje.
– Widzi pan, panie Wachowicz… Chcę
powiedzieć, że cel uświęca środki.
I tym razem więzień nie zareagował. Nie
zadrżał nawet. Podporucznik zaczął podejrzewać, iż stracił przytomność. Nie
chciał go też odsyłać z powrotem, to byłoby bezcelowe. Polak z pewnością
wróciłby do niego w gorszym stanie od tego, w którym znajdował się obecnie.
Gwałtownym ruchem chwycił go za włosy,
pociągnął. Były mokre od potu.
Ohyda.
I ja jestem ohydny.
– To jak będzie? – Błysnął zębami w
uśmiechu.
Polak tylko zacisnął usta w wąską linię.
Veit puścił go, popychając przy tym na tyle mocno, że ten o mało nie uderzył
twarzą o biurko. Nie zastanawiając się, podporucznik wykopał stołek spod więźnia.
Mężczyzna upadł z jękiem. Boelke odszedł, stanął pod przeciwległą ścianą.
Splunął, rozmazał plwocinę butem. Było mu niedobrze. Nie lubił tej roli, nie
lubił być p r a w d z i w y m esesmanem.
– Widzi pan, panie Wachowicz – rzekł, dalej
wpatrując się w ścianę. – Mam jedną wadę. – Odwrócił się. Zaplótł dłonie za
plecami, przez chwilę przyglądając się leżącemu na podłodze brunetowi. – Nie
należę do cierpliwych.
Podszedł do drzwi, kilkakrotnie uderzając w
nie pięścią.
– Zabrać więźnia! – wrzasnął.
Wódź
mówi: świat chce być oszukiwany, więc go oszukajmy*.
***
– Dobrze ci idzie. Nie załamuj się,
Fauście. Mam nadzieję, że to nie potrwa długo, ale sam ciągle powtarzasz, że
gra jest warta świeczki. – Ewa Woyciechowska położyła mu dłoń na ramieniu. Matczynym,
uspokajającym gestem. Veit nie znosił takich gestów.
– Nie załamuję się – odparł. Przetarł twarz
dłonią. – Ja muszę… Muszę się komuś wyżalić.
– A ja powinnam wrócić do pracy. Zły czas,
Fauście, zły czas. Nie chcę, by ktokolwiek nas tu zobaczył…
Powiódł zmęczonym wzrokiem po podwórku na
tyłach szpitala. Było małe i zagracone. Dwa czarne koty kręciły się obok kupy
odpadków, która zastąpiła węgiel, widocznie wrzucony już do kotłowni. W
powietrzu unosił się słodkawy zapach rozkładających się resztek. Veit podniósł
nieco czapkę, ocierając mokre od potu czoło.
– Przyjdziesz więc jutro wieczorem? Myślę,
że będziesz mi potrzebna. Nie tylko po to, bym miał się komu wyżalić.
Kobieta uśmiechnęła się. Było coś
przepraszającego w tym uśmiechu, ale Boelke nie potrafił tego nazwać, ani
poprawnie przyporządkować.
– Postaram się.
Pokiwał głową. Kiedy kobieta odwróciła się,
by odejść, zatrzymał ją słowami:
– Obiecaj mi jednak niczemu się nie dziwić.
Przyglądała mu się z uwagą. Na jej czole
pojawiła się lwia zmarszczka, ale niemal natychmiast zniknęła.
– Obiecuję.
W tym konkretnym zaś słowie było coś
pytającego. Faust nie miał zamiaru odpowiadać na to zawoalowane pytanie.
To
długa historia.
***
Inny pokój przesłuchań: nie na Szucha, na
Pawiaku.
Biuro.
Trudno było nadać mu jakąkolwiek nazwę,
ponieważ pomieszczenie było niemal równie puste i brudne, jak pokoje
przesłuchań, do których przywykł Veit. Umeblowane, także skromnie, z biurkiem i
dwoma krzesłami, z tą różnicą, że tutaj, pod ścianą przeciwległą do tej, pod
którą stało biurko, stała żelazna szafa na dokumenty oraz umywalka, wypełniona
wodą. Boelke nie miał pojęcia, czy napełniono ją celowo, czy stare rury były po
prostu zatkane. Więzień, w wątpliwym stanie, nie nadawał się do transportu – a
raczej Boelke zdecydował, że do transportu na Szucha się nie nadaje. Nie był
przecież sadystą.
– To jak będzie tym razem, panie Wachowicz?
Porozmawiamy?
Więzień nie odpowiedział. Boelke przyglądał
mu się przez chwilę. Tym razem przyprowadzili mu go z podbitym okiem i
rozciętym łukiem brwiowym, z którego sączyła się krew, zalewając to
nieuszkodzone oko. Innych obrażeń nie widział, ale wcale nie oznaczało to, że
nie powstały. Polak oddychał płytko, urywanie, chrapliwie, co mogło świadczyć o
tym, że obito mu żebra. Chociaż przesłuchania trwały już tydzień, z ust
Wachowicza nie padło jeszcze ani jedno słowo. To nie wróżyło dobrze. Veit bał
się, że będzie musiał to znosić jeszcze kolejny tydzień. Kto wie, może więzień
nie przetrwa tyle czasu?
– Zacząć mówić – to jedyne roztropne
posunięcie, panie Wachowicz. Po co to przeciągać? – Uśmiechnął się. Uprzejmie,
oszczędnie. Nie uśmiechem chciał go straszyć. – Wszyscy w końcu mówią. Prędzej
czy później, to nie ma znaczenia. Każdy człowiek przecież zna granicę swoich
możliwości.
Polak nie odpowiadał, siedział nieruchomo
jak kukła. Podporucznik nie był nawet pewny, czy na niego patrzy.
– Czy zna pan swoją granicę możliwości?
Znów cisza. Faust westchnął, spojrzał na
dwóch szeregowców, którym kazał zostać w pomieszczeniu. Potem jego wzrok
prześlizgnął się po rurach kanalizacyjnych, aż dotarł do umywalki. Z kranu
kapała woda, przelewając się przez brzeg. Podłoga pod umywalką była zupełnie
mokra.
– Nie odpowiada pan. Niegrzecznie. Ja nawet
byłem tak miły, że nie f a t y g o w a ł e m pana na Szucha. Powinien pan to
docenić – zawiesił głos, ale i tym razem niczego się nie doczekał.
Niespiesznie sięgnął do wewnętrznej
kieszeni kurtki mundurowej, wyjął papierośnicę. Ostukał o nią papierosa, jak to
miał w zwyczaju, i dopiero wtedy zapalił.
– Cóż – mruknął niewyraźnie. Wyjął
papierosa z ust, dmuchnął dymem wprost w twarz Wachowicza. – Sprawdzimy granicę
pańskich możliwości. Ba, nie tylko sprawdzimy, ale być może nareszcie ją
przekroczymy.
Szybkim ruchem głowy wskazał szeregowcom
więźnia, a potem umywalkę. Zrozumieli w lot, więc nie robili tego pierwszy raz.
Veit zaczął skłaniać się ku tej wersji wydarzeń, w której umywalkę celowo
wypełniono wodą. Wzięli Wachowicza pod pachy, zwlekli z krzesła, przeciągnęli
po podłodze. Zrozumiał, co za chwilę się wydarzy, ponieważ zaczął gwałtownie im
się wyrywać. Strażnicy jednak mieli wprawę, bo jeden z nich szybko położył mu
dłoń na potylicy, a potem pchnął, wpychając głowę pod wodę. Krzyki Polaka
zostały stłumione. Boelke w myślach liczył sekundy.
– Wyciągnąć go – polecił.
Więzień kasłał i pluł, spazmatycznie łapiąc
powietrze.
– Jeszcze raz.
Podszedł niespiesznie i stanął w niejakim
oddaleniu od strażników. Nie chciał, by przypadkowo woda zmoczyła mundur. Już
nic nie mówił, rozkazywał jedynie ruchami dłoni. Powtórzono procedurę.
Kilkakrotnie. W tym czasie Veit zdążył spokojnie wypalić papierosa, a nawet
znudzić się.
– Wystarczy – powiedział w końcu wyraźnie
zmęczonym głosem.
Szeregowcy wypuścili Wachowicza z uścisku,
ten upadł, zwinął się na posadzce, charcząc i plując. Podporucznik podszedł do
niego, przykucnął. Uśmiechnął się, najlepiej jak potrafił. Napięte mięśnie
twarzy niezbyt mu na to pozwalały, ale był świetnym aktorem. P r a w d z i w y
esesman to przecież nie on, to tylko jedna z wielu ról!
Jestem
profesjonalistą, do jasnej cholery!
– To
jak, panie Wachowicz? Porozmawiamy?
Mężczyzna potwierdził, energicznie kiwając
głową.
***
– Świetnie, panie Wachowicz. Mądrze –
powiedział, przeglądając raport z przesłuchania.
Uniósł wzrok znad kartek, przez chwilę
przyglądał się więźniowi. Na twarzy Polaka nie było widać żadnej głębszej
emocji, oczy, a właściwie jedno zdrowe oko, także niczego nie zdradzały.
Nieruchome spojrzenie wbił w jakiś punkt na ścianie za Veitem. Faust nie miał
zamiaru tego komentować. Widział to już. Zdążył zobojętnieć.
– Co nie zmienia faktu, że oskarżenie o
zabójstwo to zupełnie inna sprawa. Zabił pan i za to zostanie pan skazany.
Sprawa jest prosta, ponieważ został pan wskazany przez świadka. Zadenuncjowany
rzekłbym. Czy to dobre słowo? Za-de-nun-cjo-wany – przesylabizował.
Żadnej reakcji. Machnął dłonią na
strażników, by zabrano więźnia. Kiedy został sam, odprężył się. Przez chwilę
bujał się na krześle, patrząc bezmyślnie w sufit. Oparł głowę o ścianę,
przymknął powieki, ponieważ oczy piekły go nieznośnie. Nabrał powietrza w
płuca, by po chwili wypuścić je powoli.
Maszynopis z zeznaniami Wachowicza nie
wystarczał. To była dopiero połowa pracy, którą musiał wykonać, a on już był
potwornie zmęczony.
Za
stary na to jestem, za stary.
***
– Siedem osób. W tym dwie kobiety: Ruda,
czyli Krystyna Sienkiewicz i Skowronek, Anna Skowrońska.
– A mężczyźni? – zapytał Kmicic wypranym z
emocji głosem.
Siedzieli na ławce w parku. Faust znów
włożył swój szary, znoszony garnitur by nie rzucać się w oczy. Czego by nie
mówić o mundurach SS, były dosyć charakterystyczne. Mówiąc półgłosem,
przyglądał się chmurom, przesuwającym się leniwie po błękitnym niebie.
Jankowski nie patrzył w niebo. Wlepiał wzrok w otwartą gazetę, ale jeśli
ktokolwiek przyjrzałby mu się lepiej, zauważyłby, iż oczy mężczyzny nie śledzą
tekstu.
Szpieg uśmiechnął się, bardziej do siebie
niż do swojego rozmówcy, a potem rzucił sucho:
– Wszystko jest w notatce, jak zawsze. O
kobietach mówię ci dlatego, że chciałbym, byś je oszczędził. Daj Gestapo
mężczyzn, baby ukryjcie. Dobrze ukryjcie.
– Nie musisz mi dawać rad. Wiem, co
powinienem robić – rzekł chłodno Kmicic, szybko przerzucając stronę gazety i
zerkając na ukrytą w niej, spisaną odręcznie notatkę.
Faust ponownie spojrzał w niebo. Wiedział,
że nie powinien o nic pytać. Nigdy nie powinien zadawać pytań. Dostawał
polecenia, wykonywał je – posłusznie i bez szemrania. Był tylko narzędziem,
choć cholernie użytecznym. Na początku uważał się za niezastąpionego oraz
niezwykle przydatnego, ale szybko się okazało, że nikt go za cud nie uważa.
Nawet raportów mu pisać zakazali, zawsze były to krótkie notatki: nazwiska,
miejsca, strzępy informacji: słowem wszystko, co wydawało mu się przydatne. Czy
rzeczywiście takie było? Nikt mu nie mówił.
Faust wiedział, że to kwestia zaufania. Bo
choć złożył przysięgę i wykazywał się zaangażowaniem, dla wysoko postawionych wciąż
był Niemcem, który w każdej chwili może zdradzić. Boelke wiedział, iż Polacy
myślą o nim jak o działającej na dwa fronty małej kurwie, gotowej sprzedać się
za byle obietnicę, której nie trzeba tej obietnicy dotrzymywać, że myślą o nim
jak o bombie z opóźnionym zapłonem i cały czas trwają w gotowości. Jeśli
wybuchnie, nie będą chcieli się powalać. Nie liczył na ratunek, na porywy
serca. Był narzędziem, znał zagrożenie, zaryzykował mimo wszystko. Nikt karku
dla byle śledczego nadstawiał nie będzie. Gdyby był w Gestapo albo w Abwehrze,
to kto wie, kto wie… A Kripo? Kripo to tylko jeden, mało ważny szczebel
okupacyjnej administracji. W razie wygranej obiecali mu ułaskawienie,
protekcję, nowe życie, gdziekolwiek je wybierze. Czy zamierzali tej obietnicy
dotrzymać? Veit kiedyś w to wierzył, teraz łapał się na tym, że wątpił. W
każdej chwili spodziewał się usłyszeć „w imieniu Polski podziemnej jesteś
skazany na śmierć za…
No
właśnie, za co? Za bycie beznadziejnym frajerem? Za bycie balastem? Za bycie
narzędziem? Przecież nie za zdradę ojczyzny, bo twoją ojczyzną są Niemcy. III
Rzesza.
Gdybyż tylko nie był cholerną legendą,
mitycznym Faustem, Niemcem, który wyciągnie z kryminału, a i do Gestapo się
wtrąci, jeśli tylko jesteś odpowiednio ważny. Nie sądził, by ktokolwiek z tych,
którym rzeczywiście pomógł, mógł cokolwiek dla niego zrobić po… Po tym
wszystkim. Nie złamią przysięgi. Przysięgali na krucyfiks. Byli Polakami. Kto
wie, jacy będą, gdy tylko zamienią się miejscami z okupantem, gdy ich będzie na
wierzchu i absolutnie nic nie będzie im zagrażać.
Czy podporucznik Veit Boelke przesłuchiwał?
Przesłuchiwał.
Czy podporucznik Veit Boelke torturował?
Torturował.
Czy podporucznik Veit Boelke przekazywał
sprawy prokuraturze?
Przekazywał.
Czy podporucznik Veit Boelke był pierwszym,
który wydawał wyrok?
Był.
Czy w świetle tych dowodów, wysoki sądzie,
można uznać podporucznika Veita Boelke niewinnym?
Nie.
Czy wysoki sąd uniewinni podporucznika
Boelke tylko dlatego, że dał ruchowi oporu garść informacji i pomógł paru
fałszerzom, paru rzezimieszkom, nie pierwszy raz odciętym od powroza?
Nie.
Czy na sali znajduje się jakikolwiek
świadek, gotów złożyć świadectwo, iż ten tutaj podporucznik SS Veit Boelke jest
legendarnym Faustem?
Nie.
Czy Faust w ogóle istniał, wysoki sądzie?
Tak. Nie. Nie sposób powiedzieć.
– Czy Wachowicz mógł znać kogokolwiek
ważnego? – zapytał mimo to szpieg.
Kmicic posłał mu krótkie spojrzenie.
– To już nie jest twoje zmartwienie.
Należącą do ciebie pracę wykonałeś i to wykonałeś dobrze. Resztą zajmiemy się my.
Kripo i Gestapo dostanie, co powinno.
SS-Untersturmführer
Veit Boelke zaśmiał się. A był to śmiech dziwnie pozbawiony wesołości.
*cytat z Hitlera, autentyczny ponoć.
Kto tęsknił za Veitem przesłuchującym ten ma – aż do przesytu. W pewnym
momencie postać mi zaczęła groteskowo skręcać w stronę wanna-be-Hans-Landa,
więc ją utemperowałam odpowiednią dawką werteryzmu, ponieważ wiemy, że Hans
Landa może być tylko jeden i wypada dobrze tylko w konwencji charakterystycznej
dla Tarantino. A ja Tarantino nie jestem, chociaż czasem chciałabym.
Cztery rozdziały do przeczytania mam, ha!
OdpowiedzUsuńNie będziesz zła jak będę komentować rozdział po rozdziale? I pod danym rozdziałem napiszę komentarz, by nie syfić Ci tutaj? Bo na raz nie będę miała jak przeczytać... :) Myślę, że już jutro możesz spodziewać się pierwszych dwóch komentarzy.
Zaciekawiłaś mnie początkiem, że Veit będzie niefajnie myślał o Polakach. I chcę przeczytać juuuż! Ale system RP i samorząd lokalny mówią mi "NIEEEE" :(
A poza tym, stęskniło mi się za rozmawianiem :D
UsuńNie będę miała absolutnie nic przeciwko :) System RP... Coś tam wiem o nauce, za tydzień mam wieeeeeeeeeeelki egzamin z kina Jugosławii do lat 60., a potem kolejny jeszcze więęęęęęększy z filozofii. A mam dopiero 1/4 rozdziału 24. Nie wiem, czy nie walnąć jakiegoś miesięcznego przestoju, bo wątpię, bym się wyrobiła z rozdziałem przez dwa tygodnie.
UsuńFilozofię miałam na I semestrze. Było zabawnie, huehuehueheu.
UsuńKino Jugosławii do lat 60? Brzmi... ciekawie, serio. : d
Taaa, a od tego semestru kino od lat 60. Można je nazwać kinem "moralnego niepokoju/rozliczenia z komunizmem", więc też powinno być ciekawie :)
UsuńA na filozofii będzie cudnie, biorąc pod uwagę to, że NIENAWIDZĘ starożytnej filozofii to już w ogóle pięknie.
Powiem Ci, że nie wiem, co mam sądzić o tym rozdziale. Faust jest zagubiony, ma mętlik w głowie i powoli się zatraca, takie odnoszę wrażenie. O Kmicicu jakoś nie mam zdania, dla mnie facet jest neutralny. :C
UsuńTo śmieszne, że potrafię sobie wyobrazić Fausta jako esesmana, który torturuje, jak i jako osobę, która pomaga wielu osobom. Genialnie go wykreowałaś.
Cieszę się, że nadrobiłam u Ciebie rozdziały <333
Lubię Veita w roli okrutnego esesmana. Lubię, kiedy przesłuchuje.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, do czego właściwie zmierza to całe opowiadanie, jaki będzie punkt kulminacyjny akcji (bo jakiś chyba musi być).
Wydaje mi się, iż Veit popełni samobójstwo, to jego wiecznie pesymistyczne myślenie by na to wskazywało.
Kmicica nie lubię i chyba nigdy nie polubię. Pan incognito, nic nie wyjaśni, bo w końcu on jest taaaki ważny.
Pozdrawiam i jak zwykle czekam na więcej!
Cóż, opowiadanie zmierza do destrukcji głównego bohatera, to elementarne. Ale nie będzie miało żadnego punktu kulminacyjnego, nie lubię punktów kulminacyjnych, więc piszę opowiadania w taki sposób, że takiego punktu nie sposób znaleźć.
UsuńCzy Veit popełni samobójstwo? Aż o to bym go nie podejrzewała. Ale pięć epilogów zobowiązuje, wciąż nie wybrałam tego właściwego.
Naszumiałs, że strasznie, że źle bedzie, że pojedziesz po Polakach i boisz się zdania pewnych fanatyków... iii tam nic takiego. Przecież to tylko brutalna prawda i tyczy się nie tylko nas, ale i każdego innego narodu - ale jak tu się dziwić? Każdy dba o swoje i bronić nie będzie kogoś, kogo nie zna lub uważa za osobę dość wątpliwą (nawet mimo niegdysiejszej pomocy). Veit nie owija w bawełnę, wie jak jest i co w tym takiego dziwnego czy niesmacznego? Eee tam przesadziłaś :). A nawet jeżeli chodzi ci o to, że ten Wachowski zdradził to czy to także jest aż tak zaskakujące? Ja tam mu się nie dziwię... szczególnie, że te przesłuchania to raczej tortury niż cokolwiek innego, no ale.
OdpowiedzUsuńA Veita w tym rozdziale uwielbiam. Naprawdę dajesz setki powodów, by go lubić! Tu nie chodzi w żadnym wypadku o że jest jakiś wspaniały, mocarny czy coś, ale właśnie o tę ludzką stronę. Dobrze, że ma wątpliwości, że tak odbiera ówczesny świat i może patrzy na to pesymistycznie, ale czy da sie inaczej - nawet nasz świat nie jest idealny, nie jest jakoś przesadnie wesoły, więc jego postawa jest w pełni zrozumiała. Naprawdę ma w sobie coś takiego - coś jakby ścierały się w nim dwie osobowości. A tak poza tym to on nie jest tak do końca Niemcem, bo tylko (lub aż zależy jak na to patrzeć) w połowie, więc jakby miał dwie ojczyzny - szczególnie, że jakoś nie poczuwa sie do Rzeszy (jakoś się mu nie dziwię, zbytnio :D).
Poczytałam sobie tak te komentarze na dole (rzadko to robię, nie wiem co mnie napadło) i jak skleisz drugiego Wertera - zwyczajnie chyba kogoś zabiję. Tego jednego wystarczy mi za wszystkie czasy, lepiej dziada nawet nie wspominać. W każdym razie od tej pory mój wstręt do samobójców wzrósł milionkrotnie, więc niech ten Veit tylko spróbuje... bedzie z tego zabójstwo, a nie samobójstwo. I czy naprawdę na koniec musisz skończyć to tak "niemiło"? Ugh pojechałby se do USA... jakoś nie mam ostatnio ochoty na dobijanie. A tak wogóle to ty nie mnóż epilogów, tylko zapodaj następny rozdział :)
Raczej chodziło mi głównie o to, że od tego momentu będzie o Polakach często bardzo źle pisane, a nie o ten konkretny rozdział, może źle się wyraziłam.
UsuńCo do Wertera - nie, raczej nie zrobię z niego drugiego Wertera, choć istnieje i taki epilog. Na razie wolę go, kiedy werteryzuje, a nie zupełnie wchodzi w rolę Wertera.
Ha! Muszę przyznać, że istnieje wersja, w której Veit wyjeżdża do Ameryki, ale jakoś niechętnie na nią patrzę. Chyba budzi się we mnie George R.R. Marin/A. Sapkowski :D
A no chyba, że tak! Ale mnie i tak raczej nie zrazisz ;).
UsuńTen epilog wywal, bo takie gorsze nastroje Veita to ja zniosę, ale jak pojedzie tak jak ten "coś" to ktoś padnie...
hehehe a ja tak palnęłam! Tak czy siak jakoś tęskno by mi było, gdyby wyjechał. A w Martina to sie nie baw, bo już widze jak wybijasz pół bohaterów... bad idea.
Niestety... *George R.R. Martin mode on*, właśnie układam plan rozdziałów o powstaniu w getcie i warszawskim :D
UsuńZaskoczyłaś mnie, dziewczyno i to niesamowicie! Ach, więc Veit jest podwójnym agentem? Ho, ho tak się domyślałam od dawna. Te przesłuchania opisane w tym rozdziale sprawiły, że mam dreszcze. Bardzo to autentyczne, wręcz przerażająco prawdzie. Boże, jak mi szkoda tych więźniów. Biedny Wachowicz, ależ go urządziły te świnie z gestapo! Takich to trzeba dusić gołymi rękami. Oj, obudziłaś we mnie jakieś niebezpieczne, mordercze instynkty! We mnie te myśli o Polakach nie wzbudziły oburzenia w końcu to swoista licencja poetica, takie prawa ma autor, kiedy tworzy świat przedstawiony i bohaterów. Przecież bohaterowie mogą mieć skrajnie różne poglądy, często niezgodne z tym, co myśli na dany temat osoba pisząca. Przed wszystkim nienależny zapominać o tym, że to fikcja literacka, prawda? Piszesz rewelacyjnie ta historia ma w sobie urok, choć opowiada o trudnych czasach, strasznych rzeczach.
OdpowiedzUsuńHm... Veit jest li i jedynie polskim agentem. To go nijak podwójnym nie czyni, on po prostu wykonuję prace tak, jak tego się po nim spodziewają. Nie może przecie odkryć kart, bo byłaby dupa wołowa, nie agent.
UsuńŁaaa, ta mroczna strona Veita, lubię to ;D Po tym rozdziale chwilami mogłoby się wydawać że Faust ma dwie różne osobowości, ale w pewnym momencie zaczynałaś jakoś to 'usprawiedliwać' i skleiło się w całość ;) Plus bardzo autentyczne spotkanie z Kmicicem. Z jednej strony trudno dziwić się Polakom, że trzymają Veita na dystans, trudno też dziwić się Faustowi, że czuję się z lekka wyalienowany, ale co począć. W tym przypadku znalezienie złotego środka jest bardzo trudne.
OdpowiedzUsuńOj, Faust musi się wyżalić? No to niech idzie do Racheli, ma ją pod nosem przesz! haha :D I chyba ta kobieta, u której był, pomoże mu ukryć Rachelę, prawda?
Pozdrawiam! :)
W zasadzie Veit rzeczywiście ma dwie strony, obie łączy zamiłowanie do werteryzowania.
UsuńRacheli zaufać nasz bohater nijak nie umie, a Ewa to dla niego prawie jak matka. Prawie.
Szukałam opowiadania osadzonego w realiach wojennych, trafiłam do Ciebie, i jestem zachwycona! Piszesz niezwykle interesująco, płynnie, potrafisz świetnie zmieniać nastroje. Jestem pod wielkim wrażeniem, bo nie wiele można teraz spotkać TAKICH blogów. Stworzyłaś nieprawdopodobnie dobrego bohatera, mam nadzieję, że jesteś tego świadoma. Veit jest wspaniale wykreowany, lubię takie postaci. Jestem oczarowana - właśnie zdobyłaś wierną czytelniczkę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, i życzę jeszcze większych zasobów Weny ;)
PS. Nie wiem, czy na to wpadłaś, ale jeśli chcesz poznać realia Warszawy w latach czterdziestych, to pomoże Tobie zasób filmów z Polskiej Kroniki Filmowej. Nie ma tego wiele, ale zawsze coś ;)