wtorek, 9 kwietnia 2013

Rozdział dwudziesty czwarty


Sierpień 1942 r., Warszawa, strona aryjska
     Usłyszała, że ktoś otwiera drzwi wejściowe. Potem do jej uszu dotarł brzęk kluczy, które rzucono na kuchenny stół, więc uspokoiła się. To Faust. Niespodziewanie usłyszała też głos: obcy, kobiecy. Towarzyszka agenta rzekła:
     – Teraz powiedz mi o co chodzi.
     Niemiec nie odpowiedział.
     Usłyszała skrzyp podłogi i charakterystyczne, ciężkie kroki. Oficerki miały dziwną właściwość: ich stukot można było bezbłędnie rozpoznać. Otworzył szafę – od tygodnia była to pierwsza rzecz, którą robił po powrocie do domu. Rachela nie miała zegarka, ale zdawało jej się, że dziś wrócił wcześniej. Niedużo, ale fakt pozostawał faktem. I przyprowadził ze sobą kobietę, która posługiwała się niemieckim z lekkim akcentem, więc musiała być Polką, pewnie z antyhitlerowskiego podziemia. Nie rozumiała, dlaczego to robi. Czyżby ta kobieta była tym kimś, kto miał ją stąd zabrać w odpowiednim czasie? Gdzie? Dlaczego? Przecież nie miała żadnych dokumentów!
     Uśmiechał się, kiedy otwierał drzwi.
     – Wyjdź. Musisz kogoś poznać.
     Nie podobał jej się ani ton jego głosu, ani uśmiech – sztuczny, obłudny. Faust wyglądał dziś gorzej niż kiedykolwiek wcześniej. Miał podkrążone oczy, skórę szarą, ściągniętą. Cały był dziwnie wymięty.
     – Kogo? – zapytała natychmiast. Lecz on, zamiast odpowiedzieć, rzekł tylko:
     – Wcześniej nie było możliwości.
     Weszła do salonu, a tam czekała już na nią drobna blondynka w średnim wieku. Na widok Racheli zmrużyła oszołamiająco niebieskie oczy, rzuciła pytające spojrzenie Faustowi, ale nie raczył odpowiedzieć.
     – To jest doktor... – powiedział, zająknął się – Anioł – zakończył kulawo, podając Racheli jedynie pseudonim kobiety. Potwierdził tym samym, iż blondynka należy do podziemia – Aniele, poznaj, to jest właśnie moja niecierpiąca zwłoki sprawa. Sprawa ma na imię Rachela, uciekała z getta przed ostatnią wywózką.
     – Aha – mruknęła tylko doktor Anioł, kiwając głową, jakby nagle coś zrozumiała. – Uciekła. – Przez chwilę panowało milczenie. Lekarka raz jeszcze spojrzała na Niemca, tym razem nagannie. – Jeśli chcesz, bym ją zbadała, musisz wyjść. Pacjentka powinna czuć się komfortowo.
     Kiedy mężczyzna wyszedł, kazała się Racheli rozebrać. Osłuchała ją, obejrzała, wciąż kiwając głową, jakby obserwacje tylko potwierdziły to, co wcześniej myślała. Kiedy Blumówna się ubierała, Anioł zapytała:
     – Jak poznałaś Fausta?
     Rachela zmieszała się, zastanawiając się, jak powinna na tak postawione pytanie odpowiedzieć. Nic sprytnego ani wymijającego nie przychodziło jej do głowy, więc odparła prosto:
     – Ja go właściwie nie znam. To on mnie… Znalazł.
     – Torba lekarska – mruknęła zupełnie bez związku Anioł, po czym prędko dodała: – Rozumiem.
     Rachela kiwnęła głową, zupełnie tak, jakby też rozumiała, choć nie było to prawdą. Nie wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć. Sytuacja, nawet bez rozmowy o przebywającym w sąsiednim pomieszczeniu mężczyźnie, była niezbyt komfortowa.
     – Jesteś niedożywiona, prócz tego wszystko jest w porządku. Na moje oko, oczywiście. Gdybyś jednak czuła się źle, wystarczy powiedzieć Faustowi. Jakoś postaramy się ci pomóc.
Rachela kiwnęła głową i już chciała odpowiedzieć, że z pewnością nie będzie to koniecznie, gdyż czuje się zaskakująco dobrze, ale w tym samym momencie w salonie pojawił się Niemiec.
     – Napijesz się herbaty? – zwrócił się do Anioła. – Chyba musimy porozmawiać – dodał.
     – W istocie. Musimy – odparła kobieta. Chłodno, bez uśmiechu.
***
     Veit stukał łyżeczką o brzeg filiżanki, wlepiając wzrok w blat stołu. Nie miał odwagi spojrzeć na Ewę. Chociaż obiecała mu niczemu się nie dziwić, wiedział, że sytuacja jest na tyle wyjątkowa, iż nie będzie miał możliwości uniknąć pytań.
     – Pytaj – powiedział w końcu, kiedy przeciągająca się cisza zaczęła się rozbić nieznośna.
     – Kim ona jest? – zadała pytanie, które z pewnością cisnęło jej się na usta od samego początku tego niespodziewanego spotkania.
     – Nikim – odpowiedział natychmiast.
     – Czy to Kmicic kazał ci ją wyciągnąć? Jest żoną kogoś ważnego? Ma być kontaktem z Żydami?
     – Nie.
     Zaskakujące, ale uczuciem, które go w tej chwili męczyło, był wstyd. Teraz będzie się musiał przyznać do samowolki i dobrze ją usprawiedliwić. Co gorsza, będzie musiał prosić doktor Woyciechowską o to, by dochowała jego tajemnicy albo nawet stała się jego wspólniczką. Czuł wstręt przed powierzaniem jej kolejnych tajemnic, przysparzaniem zmartwień. I tak już ze strzępków rozmów wiedział, że rodzina Ewy na tym cierpi. Faust nie chciał zabierać jej rodziny, o nie.
     – Ja… – zaczął niepewnie, właściwie nie wiedząc, co powinien powiedzieć. – Ja obiecałem kiedyś Racheli, że jej pomogę. Nie znam innego sposobu na pomaganie. To wszystko, co mogłem dla niej zrobić.
     – Wyciągnąłeś ją więc na własną rękę. Kto ci pomógł? Bo nie wierzę, że zrobiłeś to sam jeden.
     Boelke zacisnął usta. Ewa pokiwała głową. Nie wyglądała na zaskoczoną, więc pewnie spodziewała się, iż uzyska odpowiedzi na wszystkie swoje pytania.
     – Ojciec Racheli zmarł. Nie wiem na co, ale z jej opowieści wynika, że miał jakiś atak. Może atak serca? – powiedział zamiast tego, jakby próbując się usprawiedliwić. Dziewczyna nie miała nikogo, wzięła go na litość – to usprawiedliwienie dobre jak każde inne. Co z tego, że nie do końca prawdziwe?
     – A matka? Rodzeństwo?
     – Jest jedynaczką.
     – A matka? – Ewa powtórzyła pytanie.
     – Pojechała z transportem – odpowiedział po chwili wahania. – Sama więc widzisz, że ta dziewczyna została zupełnie sama. A ja… Obiecałem. Wiem, że to głupie, nieżyciowe i, przede wszystkim, wbrew zasadom, ale ja musiałem.
     – Rozumiem. A przynajmniej wydaje mi się, że rozumiem. Kmicic wie?
     Milczał.
     – Nic mu nie powiedziałeś – odpowiedziała sama sobie. – I pewnie chciałbyś, bym i ja nic nie mówiła?
     Westchnął. Doskonale go rozszyfrowała.
     – Ale czy jesteś pewny innych?
     Ani chwili nie zastanawiał się nad odpowiedzią.
     – Oczywiście. Odpracowali swój dług. A ona zniknie stąd wcale szybko, już powziąłem pewne kroki.
     – Mhm – mruknęła tylko enigmatycznie kobieta, mierząc go wzrokiem. – Słowem, odebrałeś dług wdzięczności, Fauście.
     – Odebrałem.
***
     Sierpień 1942 r., Warszawa, getto
     Biegła. Szybko. W lewo, w prawo, ten kawałek prosto. Skończyła w ślepym zaułku, wycofała się. Stojąc na opustoszałej ulicy rozglądała się bezradnie: nie mogła rozpoznać tego miejsca. Spojrzała na tabliczkę, nazwa ulicy nic jej nie mówiła. Zgubiła się.
     Wycofała się, rozglądając na boki. Musiała gdzieś źle skręcić. Tak, na pewno. Odgarnęła z twarzy włosy, odetchnęła głębiej. Jeszcze raz, spokojnie. To musi być gdzieś w pobliżu.
     Jakaś dziewczyna patrzyła na nią, wychylając się z otworu okiennego. Gdy zauważyła jej spojrzenie, schowała się prędko, gwałtownie zaciągając poszarpaną kotarę, służącą za prowizoryczne okno.
     Ida doszła do skrzyżowania, skręciła ponownie w lewo, a nie w prawo, jak poprzednio. Po pustych ulicach walały się śmieci: pierze, siano z rozdartego siennika, który leżał pod ścianą po jej lewej. Na brudnym chodniku leżało nawet ciało, zawinięte w białe prześcieradło. Ktoś wyniósł trupa, by rankiem zabrali go zbieracze zwłok. Ciało zostanie wywiezione poza getto, wrzucone do wielkiej, zbiorowej mogiły i przysypane wapnem, bo tak łatwiej, ekonomiczniej i nie śmierdzi.
     Skąd to wiedziała? Marek Edelman mówił. A Marek Edelman wiedział o wielu rzeczach, więc nie śmiała wątpić w jego słowa. Zresztą, sama kilkakrotnie widziała zbieraczy zwłok, kiedy rankiem szli przez getto, ciągnąc drewniany wózek. Później dostali wóz, bo zwłok było coraz więcej. Teraz, po wywózkach, pewnie znów będą chodzić z tym trzeszczącym potępieńczo wózkiem.
     Przyspieszyła kroku. Już nie biegła, a i rozglądała się uważniej, próbując dostrzec wreszcie punkty charakterystyczne, które zawsze pomagały jej dotrzeć do mieszkania Anielewicza. Ale żadnego nie znalazła. Naprawdę się zgubiła, czy getto znów się zmieniło? A może to wzrok w tym półmroku po prostu płata jej figle?
     U Anielewicza była dwukrotnie: raz przyprowadziła ją Rachela, raz przyszła sama, chociaż nie bez trudności odtworzyła drogę. Z przyjaciółmi Mordechaja zwykle spotykała się gdzieś pod murem, przekazując im do worków nieco jedzenia, broń, odrobinę amunicji. Nie było tego wiele, ponieważ nie wykradała się za mur zbyt często, nie była już dzieckiem, któremu łatwiej wmieszać się w tłum po drugiej stronie. Zresztą, nie było bezpieczne chodzić po getcie nawet z tym, co przemycała. A i poza nim nie było bezpiecznie. Mimo wszystko swym wyglądem odbiegała od wyglądu mieszkańców stolicy, nie przypomniała też dziecka. Nie chodzi o to, że żyli oni jak pączki w maśle, ale na pewno lepiej niż Żydzi.
     Trafiła. Podniosła wzrok. Tak, to ta kamienica. Dla pewności sprawdziła jeszcze nazwę ulicy. Wszystko się zgadzało. Odetchnęła z ulgą.
***
     Kiedy zobaczył Idę w progu, wiedział, po co przyszła. Nie siląc się na powitanie i zachowując chłodną rezerwę, wpuścił ją do środka. Potem gestem zaprosił ją do pokoju, starając się unikać spojrzenia, zarówno jej, jak i Miry. Cieszył się, że Edelmana nie było, ten z pewnością nie poskąpiłby komentarza. Fuchrerówna zaś była raczej taktowna. A przynajmniej po krótkim przywitaniu wycofała się do kuchni. Czasem szczerze zastanawiał się, co ją tu trzyma. Doskonale wiedział, że ma własny dom oraz rodzinę. Ostatnio i tak organizacja nie robiła nic prócz snucia niemożliwych do wykonania planów. Nie dopuszczał do siebie myśli, że jest tu tylko ze względu na niego. Nie chciał przecież nikogo skrzywdzić. Może to dlatego tak rzadko z nią rozmawiał, ba, właściwie unikał dyskusji na tematy inne niż sprawy organizacji. Nigdy też nie zostawał z nią sam na sam. Miał irracjonalne poczucie, że Fuchrer obwinia go o jego uczucia względem Racheli. A może nawet mu współczuła?
     – Co się stało z Rachelą? Pojechała z transportem, tak? – głos Idy drżał.
     Mordechaj pomyślał, że powinien chociaż poklepać ją po ramieniu, uspokajającym tonem wyjaśnić całą sytuację, ale z drugiej strony zdawał sobie sprawę, jak bardzo nienaturalnie wyglądałby ten gest. Nie mógł zdobyć się na cieplejsze uczucia wobec tej rudowłosej dziewczyny. , Ona nie potrzebowała kłamstw.
     – Nie wiem. – Oczy Żydówki zwęziły się niebezpiecznie.
     – Kłamiesz. Albo próbujesz mi coś powiedzieć, ale nie otwarcie. Czy pojechała z transportem? Gadaj! – syknęła.
     – Nie, nie pojechała – odpowiedział. – Ale jej matka tak.
     – W takim razie co się z nią stało? – zapytała, jakby zupełnie nie przejmując się losem profesorowej. – Byłam w mieszkaniu, ale nikogo nie zastałam. Rzeczy rozkradziono, a w szafie znalazłam tylko na wpół opróżnioną walizkę. Czy ona jest tu z tobą? – Wychyliła się ponad jego ramieniem, jakby miała nadzieję zobaczyć Blumównę skrywającą się za jego plecami.
     – Nie. Mówiłem ci: nie wiem, co się z nią stało – powtórzył, tym razem z większym naciskiem. Chyba nigdy w życiu nie pragnął zostać sam, jak pragnął tego w tej właśnie chwili.
     Rosenfarbówna przyglądała mu się przez chwilę. Potem zacmokała z dezaprobatą. Ze zdziwieniem zauważył, że się uśmiecha. Niemile i złośliwe.
     – Kłamiesz, Anielewicz. Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. Ale z drugiej strony…  – na chwilę zawiesiła głos, przekrzywiła głowę lekko w prawo – nie lubisz mnie tak bardzo, że chyba byś mnie nie oszczędzał.
      – Masz rację – bąknął, ale w taki sposób, by nie domyśliła się, czy chodzi o jego sympatię, czy o kłamstwa. – Mówię prawdę. Nie wiem, co stało się z Rachelą. Miała pojechać razem z matką, ale jakiś granatowy zapłacił Markowi, by dał jej numer, który miał ją uratować. Marek przyjął pieniądze i dał jej ten numer. Kiedy zniknęła mi z oczu, poszedłem do jej mieszkania. Była tam. Rozmawialiśmy krótko. Powiedziała mi, że… – zastanowił się, czy warto o tym powiedzieć – że ktoś zadeklarował jej pomoc w ucieczce. Nie pytałem kto, bo wiedziałem, że to ten sam, który dał pieniądze za numer. Posłużył się tylko tym granatowym policjantem.
     – Nie zapytałeś, kto to – stwierdziła, nie zapytała.
     – To musiał być ktoś, kogo znała. Nie pytałem, bo i co mnie to obchodziło?
     – Pozwoliłeś jej więc odejść. Tak po prostu. Z tajemniczym kimś, o którego nawet nie chciałeś pytać. Rzeczywiście, co cię to obchodzi?
     Mordechaj prychnął poirytowany.
     – Ty, oczywista, wiesz, kto jej mógł pomóc.
     – Wiem. Był jeden Polak, strasznie nią zainteresowany. – Mimowolnie zacisnął szczęki, a ona musiała to zauważyć, bo uśmiechnęła się znów nieznacznie, ale równie złośliwie, po czym torturowała go dalej: – Mógł mieć pieniądze, by jej wykupić numerek, ale nie wiem, skąd by o tym wiedział. Nazywał się Robert, z ojcem prowadził kawiarnię. Na pewno miał pieniądze. Opowiadała ci ona kiedyś o Robercie?
     – Nie. Czy to ważne? Skoro ją wykupił, to dobrze dla niej. Serca bym chyba nie miał, jakbym jej nie puścił, nieważne z kim. No, nie męcz mnie. Rachela jest za murem, bezpieczna.
     – Mam taką nadzieję. – Milczała przez chwilę. – Nic tu po mnie, pójdę, godzina policyjna się zbliża, niebezpiecznie teraz kręcić się po zmroku.
     – Taaa… - mruknął tylko w odpowiedzi. Kiedy Rosenfarbówna otwierała drzwi pokoju, nie opanował się i palnął: – Ona mnie prosiła, żebym poszedł z nią.
     Rudowłosa odwróciła się. Przyglądała mu się długo, uważnie, ale bez złośliwego uśmiechu.
     – Ty to jednak głupi jesteś, Anielewicz.
***
     Sierpień 1942 r., Warszawa, strona aryjska
     Basia Jankowska była zadowolona. Dawno nie była tak zadowolona, jak dzisiaj. Cieszył ją widok twarzy Fausta, bo chociaż wyglądał jak siedem nieszczęść, to był z nią tutaj. Od dłuższej chwili milczeli, ponieważ nie chciał odpowiedzieć na żadne jej pytania. Wiedziała, że ma problem i potrzebuje z kimś porozmawiać, więc tym bardziej nie rozumiała, dlaczego ją zbywał.
     Patrzyła w kąt pokoju, intensywnie myśląc nad tym, co powiedzieć, by go nie urazić, a jednocześnie uzyskać jakieś informację. Z zamyślenia wyrwał ją gwałtowny ruch: to Faust ściągał przetartą na łokciach i ramionach, skórzaną kurtkę. Nigdy wcześniej go w niej nie widziała, zwykle nosił ów szary, podniszczony garnitur. Dziś wyglądał jak robotnik, a pożółkła podkoszulka, którą miał pod kurtką i ciemnogranatowe spodnie, uszyte z grubego materiału dopełniały obrazu. Tylko szeroki, wojskowy pas i wyglancowane buty kłóciły się z tym wizerunkiem. Niemniej jednak w podobny sposób nosiły się dziesiątki młodych mężczyzn, kompletując ubrania z tego, co można było dostać, więc i Faust szczególnie się nie wyróżniał. A raczej: wyróżniał się w sposób znany nielicznym. Takie buty, wypolerowane i błyszczące, znaczyły, że jest w podziemiu.
     Mężczyzna otarł pot z czoła, a potem odwrócił się, by powiesić kurtkę na oparciu. W tym samym momencie coś, co schował w kieszeni, stuknęło metalicznie, uderzając o nogę krzesła. Faust posłał jej szybkie spojrzenie, więc uśmiechnęła się, udając, że nie ma pojęcia, co to było. W rzeczywistości domyśliła się, że szpieg ma tam schowany pistolet. Zastanowiła się, po co mu broń, szybko dodała dwa do dwóch. Musiał mieć jakieś zadanie, dlatego wyglądał tak, a nie inaczej i miał przy sobie broń. To musiało być coś niebezpiecznego. Tylko co robił tutaj?
     – Masz wykonać jakieś zadanie, prawda? – zapytała w końcu, uznając, że udawanie na nic się zda. Niemiec wykonał gwałtowny ruch, jakby chciał sięgnąć po pistolet, ale niemal natychmiast się uspokoił. Twarz też miał nieruchomą, nijaką.
     – Wiesz, że niczego nie mogę ci powiedzieć.
     – To dlaczego tu przyszedłeś?
     Westchnął.
     – Bo chciałem cię zobaczyć, nic więcej. Wyglądasz wspaniale.
     Basia poczuła, że się czerwieni.
     – Przestań! – mruknęła.
     Milczenie przeciągało się, stając się naprawdę nieznośne. Jednak Jankowska nie mogła zdobyć się na to, by je przerwać. Zbyt była zakłopotana jego komplementem. Nie mogła też uwierzyć, że powiedział, że „po prostu chciał ją zobaczyć”. To było prawie jak spełnienie jej najskrytszych marzeń!
     – Jestem zmęczony, Basiu. Nie mogę ci nic powiedzieć, bo przecież nic do powiedzenia nie mam. Nieustannie wykonuje zadania, nawet teraz. Dlaczego to czy inne, choć mniej ważne, miałoby być warte rozmowy, skoro nawet to najważniejsze nie jest warte wspomnienia? – powiedział w końcu.
     Nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Niepewnie przesunęła dłoń po blacie stołu, dotknęła jego dłoni. Była ciepła, ale lekko drżała. Na początku próbował zabrać ją, ale zrezygnował. Głaskała ją więc delikatnie, próbując chociaż w ten sposób przekazać mu, co czuje. Faust patrzył jej w oczy, a jego twarz robiła się coraz bardziej chmurna i nieprzyjazna. W końcu odsunął się. Po chwili wahania ujął jej dłoń w swoje, zaciskając je mocno.
     – Zły czas, Basiu. Zły czas. A ja… Ja nie jestem dla ciebie. – Jego głos był zupełnie wyprany z emocji. Tak bardzo nie zgadzał się z tym, co mówił. – Nie jestem dla ciebie, Basiu. – Wstał z krzesła, zabrał kurtkę. Pocałował ją jeszcze w czoło, chociaż nie robił tego nigdy wcześniej, a później wyszedł bez słowa pożegnania.
     Basia Jankowska jeszcze nigdy nie czuła się tak źle.

Tak więc, jak obiecałam - nowy rozdział w nietypowy dzień. Wiem, że może nie jest to do końca to, czego się spodziewaliście, że akcja statyczna i może się wydawać, że nudno, ale obiecuję, że to przedostatni taki rozdział. Jeszcze trochę i naprawdę będzie się działo. 
Rozdział następny, dwudziesty piąty, opublikuję 27 kwietnia. Następne będą się pojawiać tak jak do tej pory, to jest co dwa tygodnie (dwudziesty szósty - 11 maja, dwudziesty siódmy - 25 maja itd.)

12 komentarzy:

  1. Niestety rozdział nie przypadł mi zbytnio do gustu. Zauważyłam kilka błędów stylistycznych i gramatycznych.
    Według mnie pseudonim Anioł całkowicie nie pasuje do doktor Ewy. Lepiej brzmiałaby Anielica, bo to przecież kobieta.
    Dziwią mnie pobudki Fausta, oj coraz bardziej mnie dziwią. Ukrywa Raczelę, okazuje sympatię Basi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, a mogłabyś mi je pokazać, bo ja jestem tragicznie ślepa, a nie chcę straszyć błędami następnych czytelników. Plus nie mogę trochę uwierzyć, że strzeliłam gdzieś orta, ale wszystko się mogło zdarzyć.
      Co do pseudonimu Ewy Woyciechowskiej to absolutnie nie mogę się zgodzić. Anioły nie mają płci, nie ma "anielic". Przynajmniej według wykładni.
      Pobudki Fausta - cóż, w pewnym sensie one mają dziwić. Zastanawiam się zresztą, jakie pobudki widzisz, to jest w pewnym sensie fascynujące. Mogłabyś rozbudować? Zresztą, on nie ma żadnych niemoralnych planów względem żadnej z pań.
      Aha - literówka - "Rachelę" nie "Raczelę".

      Usuń
  2. No to ja jak zawsze spóźniona i marudząca o "Dzici burzy", żeby ci tak przypomnieć ;)
    Jakoś zawsze wolałam stronę aryjską (wiadomo tam siedział sobie (nie)grzecznie Faust) ale w tym rozdziale naprawdę fajnie wyszło ci i getto. A może to zwyczajnie zasługa Idy?
    Ja wiem, że sporo narzekałam, że w sunie nie wiadomo dlaczego faust zachowuje się tak a nie inaczej, ale teraz zmieniłam zdanie. Nie zawsze mamy jakieś motywacje i nie każdy bohater książkowy/opowiadaniowy musi wszystko robić z premadytacją - w sumie to ta ich improwizacja jest najlepszą częścią każdego tworu. No i jeszcze Rachela przy nim jest znaczniej mniej irytująca - takie słodkie nieświadome dziecko, które musi zaufać rozdzicowi/opiekunowi. Wogóle ona i Faust bardzo fajnie na siebie oddziałują - między nimi naprawdę jest coś takiego... nie wiem, trudno to opisać, ale to naprawdę fascynujące.
    Woyciechwska jako Anioł? Oj kiepskie te pseudonimy na poczekaniu wymyśla Veit. No, ale wiadomo przynajmniej dlaczego tak, a nie inaczej. A sama pani doktor to naprawdę świetna przyjaciółka (mozna tak chyba powiedzieć). Cóż tu dużo mówić lubię kobietę (jak miło, że pamiętała o pożyczonej torbie!), tylko syna ma jakiegoś piekielnie nieufnego...
    Jednak perełka tego rozdziału jest zdecydowanie Ida. Ta dziewczyna jest tak lekka, tak naturalna, że zwyczajnie trudno nie mieć jej przed oczami. No i w dodatku ta jej upartość, strasznie szkoda byłoby akurat ją pożeganć. Natomiast Mordechaj to trochę taki pies ogrodnika - sam nie chciał wiać z Rachelą (wiem, wiem dlaczego) ale jak juz Ida wspomniała o naszym kochanym właścicielu kawiarni (ciekawe jak tam śledztwo Fausta, ale chyba leży) to od razu sie najeżył. Jako postac jest świetny ale jako człowiek... no ja bym go nie polubiła raczej - taki nieco nachalny typ, co to tylko lubi wybrane jednostki, a dla tych drugich to taki jakiś niemiły jest.
    I co ten Veit ma z tym wiekiem?! Kurcze bez przesady no! Chyba nie dzieli ich 10 lat lub więcej? A on taki jakiś uparty jest? Mógłby powiedziec tej bidnej Basi, że nie jest w jego typie (w którym to jest jego tajemnicza lokatorka ^^) i byłoby po sprawie. Od razu widac, że nie miał zbyt wiele dziewczyn w swoim towarzystwie, gdy dorastał....
    A wogóle to ciekawe jakie to zadanie aż tak wyprowadziło go z równowagi. I po co on nachodzi tę Basię? Stara sie w ten sposób podziękować jej za pomoc przy Racheli? Hmm to ciekawe, ciekawe.
    Ja tam czekam na następny rozdział i dalej przypominam o Dzieciach... :D (oby jak najszybciej i jednoi drugie)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, jeśli chodzi o "Dzieci..." to jedyny prawdopodobny termin to wakacje. Przy tym naprawdę muszę podłubać, aż mnie to trochę przeraża.
      Ach, zawsze z niecierpliwością czekam na twoje komentarze, bo zawsze okazuje się, że rozszyfrowujesz to, co chciałam powiedzieć, absolutnie bezbłędnie - Faust nie ma ni motywacji ni zamiarów względem Racheli czy Basi. On się zachowuje nieracjonalnie, generalnie inaczej nie umie. I cieszę się, że Rachela aż tak bardzo nie przeszkadza, choć nie obiecuję, że tak zostanie :)
      Dziękuję również za uznanie co do Idy, starałam się ją odróżnić od innych bohaterów, bo czasem mi się wydaje, że mi wychodzą jakieś kalki. W każdym razie od tego rozdziału opowieści o Idzie będzie sporo. Zresztą, mam dziwne wrażenie, że getto bez Blumów będzie zdecydowanie bardziej fascynujące. Jeśli chodzi o Mordechaja, to przy kreacji tego bohatera kierowałam się głównie strzępkami wypowiedzi Edelmana, a Edelman miał do Anielewicza stosunek, co najmniej dziwny, a jednocześnie bardzo szczery. Zresztą Edelman był wyjątkowo szczerym człowiekiem, mam nadzieję, że uda mi się to oddać.
      Co Veit ma z wiekiem? Ano,po pierwsze dzieli ich rzeczywiście prawie 10 lat, po drugie on naprawdę nie ma głowy do związków z tak niedorosłymi pannicami, jak w zasadzie niedorosła jest Basia.
      Zresztą, Veit rzeczywiście nie miał zbyt wielu dziewcząt w swoim towarzystwie. Hitlerjugend ma swoje prawa w końcu.
      I tak w ogóle to skąd wniosek, że to Rachela jest w jego typie? Ja się nie mogę tego doszukać, no (;D)
      Zadanie? Ot, o tym będzie już wkrótce, to nic poważnego, ale nasz bohater jest znerwicowany zwyczajnie.
      A Basię to on nachodzi, bo mimo wszystko ją lubi i może trochę mu jej żal. A poza tym on kompletnie - przynajmniej do tej pory - nie widział, co on jej tymi wizytami robi.

      Usuń
    2. A mnie przeraża to, że musze tak długo czekać i zaraz wszystko zapomnę :P
      Dzięki :) Ostatnio naprawdę się za twoim opowiadaniem stęskniłam i całkiem miło było się przekonac, że jednak nie wszystko zapomniałam - jak na mój gust to mam sklerozę ;).
      Oj tam ja wiem, że on się tak miota, bo na żadną nie leci - ale trochę przykro patrzeć jak tak mierzy się ze wszystkim sam. Aż czasami chciałabym, żeby ktoś zdecydował się tak naprawdę mu pomóc, bo na razie to raczej go wszyscy wykorzystują, a tak z doskoku jest Ewa.
      To przyznam, że zaostrzyłaś mój apetyt na kolejny rozdział. Idę i Marka lubię, a co do Mordki to wiesz jak jest :).
      PRAWIE robi wielką różnicę :P A on potrzenuje podpory, kogoś na kim mógłby polegać alenie martwić się o niego. Basia w pewnym stopniu taka jest (Kmicic raczej nie pozwoliłby wpakować się córce w żadną kabałę), ale w innym to niestety... no i tu właśnie ta marzycielska natura Baśki dochodzi do głosu i zdecydowanie ją wywala. A poza tym to jest wojna, a ten się wiekiem przejmuje... hej no jutro może nigdy nie nadejść, on może się wysypać, ktoś może puścić farbę - to takie trochę prozaiczne i jak na mój gust to on zwyczajnie stara się ją odepchnąć na rzecz "większego dobra".
      :P oj tam, myślałby kto, że młodzi mężczyźni nie znaleźliby sposobu na złamanie zasad.
      Jakoś musiałam sobie usprawiedliwić zabranie Racheli z getta, bo nawet jeżeli ktoś nie kieruje się niczym (lub czymś błahym), to ktoś patrzący z boku jakoś musi to sobie wytłumaczyć. A poza tym jego matka była chorowita, a Rachela na taką wygląda (obecnie), więc może mu ją przypomina... taa wiem - pokrętne tłumaczenie :D
      Jak tak dalej pójdzie to nam Faust sam na siebie doniesie, bo nie wytrzyma psychicznie - i wracamy do tego, że potrzebuje kogoś na zwierzenia (na początek). A kto byłby lepszy niż lokatorka, o której (prawie) nikt nie wie? :D
      Czyli słodka nieświadomość facetów... no cóż w tej kwestii chyba musze pogodzić się z ich głupotą i ślepota w pewnych sprawach, ale trudno, oj trudno ;)

      Usuń
  3. Niestety, nikt nie ocenia opowiadań historycznych na Dark Evaluation.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha. Jestem!
    , Ona nie potrzebowała kłamstw. <- takie cudo znalazłam : p

    A rozdział był dobry, moim nieskromnym zdaniem. I według mnie doskonale pasuje do Ewy pseudonim Anioł. Swoją drogą, spora część mojej rodziny ma tak na nazwisko xd. Faust w końcu pokazał Rachelę. Wydaje mi się, że on nie wie, co ma z nią zrobić i w jaki sposób pomóc. Może liczy na wskazówki Ewy? Z drugiej strony powiedział, że już powziął jakieś kroki.
    Podobał mi się najbardziej ostatni wątek z Basią. Biedne z niej dziewczę, jednak. Zadurzona po uszy w Fauście, a ten nawet dał jej pewną nadzieję, mówiąc o tym, że chciał ją zobaczyć... i na końcu, że nie jest dla niej. To musiało zaboleć, cios prosto w serce młodziutkiej Basi. Ale w sumie, to ją chyba chroni przed nim samym.
    Ida, dawno jej nie było. I naprawdę, Anielewicz jest głupkiem. Mógł z Rachelą uciec, mógł, a został. Phf.

    Całuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joj, muszę to usunąć, bo rzeczywiście straszy. Coś ucięłam i został mi przecinek, cholera.

      To prawda, Faust nie bardzo wie, co ma zrobić z Rachelą. To znaczy wpakował się w coś, trochę honorowo, trochę bez pomyślunku. Rachela to taki - jakkolwiek głupio to brzmi - gorący kartofel, a nie ma go gdzie wyrzucić.
      Basia jest i biedna, i głupia trochę. Ale nikt nie powiedział, żeśmy wszyscy w wieku dojrzewania mądrzy byli.

      Usuń
    2. Takie są pierwsze miłości: głupie i biedne i mało kiedy kończą się dobrze.
      Wyobraziłam sobie Rachelę i zamiast jej głowy miałam wizję Pana Bulwy. Gorący kartofel :D.

      Usuń
    3. Oficjalnie jestem Ómarta przez tę wizję. Też to sobie wyobraziłam.

      Usuń
  5. Zaległości, zaległości!
    A mnie nawet się podobało. Zwłaszcza końcówka, scenka z Anielewiczem i Baśką. Do tej drugiej nawet poczułam jakąś większą sympatię w tej scenie, ta jej dziewczęcość jest urocza max. I... Faust? On miał się w Racheli zakochać, a nie! Chociaż z Baśką... Baśka też niezła partia. Ale zawsze go widziałam z Rachelą, jakoś jak ich wątki były jeszcze rozdzielone shipowałam ich, bo moim zdaniem bardzo do siebie pasują. Noale taka wola autora, nie wnikam! Pewnie jeszcze nas zaskoczysz! Ostatnie słowa Fausta to Baśki są moimi ulubionymi, chyba zapiszę sobie jako jakiś ulubiony cytat, hehe.
    U mnie nowy takowóż ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. No, wreszcie się za komentarz zabrałam!
    Pozwól, że na początek przedstawię parę wątpliwości. Rozdział 21: skąd Irena wiedziała, że jest w obozie? Skąd w ogóle wiedziała, jak ten obóz wygląda? Na pewno były jakieś pogłoski, ale raczej nie dokładnie sprawdzone i nie szczegółowe, bo niby skąd? oO Trochę mnie zdziwiła ta sprawa. Możliwe, że się mylę, ale jednak mimo wszystko wolę się upewnić. ;)
    Ranyranyranyjakfajnie, w końcu Faust wyprowadził Rachelę z getta. Bardzo mi się podobał opis jego mieszkania. Ten klimat pasuje do niego. Ładnie opisane odczucia dziewczyny, chociaż cicho powiem, że bym jeszcze więcej tych jej odczuć chciała i bynajmniej nie obraziłabym się za dłuższy opis :D.
    I lubię też - mimo wszystko - Veita przesłuchującego, bo to takie emocjonujące! Aż sama czuję targające nim w owych chwilach emocje. A poza tym mnie bardzo ciągnie do brutalnych esesmanów-postaci literackich. Nie wiem, dlaczego. Tak po prostu. :<
    Strasznie mi szkoda Basi, bardzo ją lubię i nie wiem, czemu Faust tak wzbrania się przed okazaniem jej jakichś cieplejszych uczuć, o ile w ogóle cokolwiek do niej czuje. Jakoś mi trudno rozszyfrować jego stosunek do Basi i bym prosiła o więcej sytuacji między nimi, więcej myśli Veita na ten temat. :3
    I ja chcę te obiecane romanse, no. :< Na jakie rozdziały je planujesz? Brakuje mi trochę takich romansowych wątków tutaj, dlatego trzymam Cię za słowo!
    Wybacz mi tak długie milczenie. Dużo, dużo, dużo weny życzę i całuję! :*

    OdpowiedzUsuń